W trakcie podróży do Ukrainy w 2016 roku Gustaw Bogucki znika bez śladu. Zaginięcie wydawcy stawia w stan gotowości całą sieć znajomych i przyjaciół, na czele z Jamesem Jensenem, amerykańskim przedsiębiorcą i bliskim współpracownikiem Boguckiego. “Uprowadzony” to alternatywna wersja najnowszej historii świata, która pokazuje, jak realne są zagrożenia wynikające ze zgody obywateli na opresje ze strony systemu. To rzeczywistość, w której na wagę złota jest każdy człowiek mający odwagę, by głośno wyrazić swój sprzeciw wobec reżimu i zawalczyć o wolność. Mamy dla Państwa fragment tego thrillera.

Christina M. Murray, “Uprowadzony” przeł. Henryk Hollender. Sonia Draga 2023.

James


9 maja 2022
Kijów


Tego dnia Chreszczatik, główna arteria Kijowa, był miejscem Parady Zwycięstwa. Formalnie chodziło o Wielką Wojnę Ojczyźnianą, tę, która zakończyła się siedemdziesiąt siedem lat wcześniej, ale wszyscy wiedzieli, że pokaz siły obu armii – rosyjskiej i ukraińskiej – był dowodem zwycięstwa Rosji w innej, całkiem niedawnej wojnie, tej, którą zaczęły „zielone ludziki” w 2014 roku, a dokończyła „specjalna operacja wojskowa” kilka miesięcy temu.
Matt Larson, doradca sekretarza stanu, przyleciał do Kijowa poprzedniego dnia z amerykańską delegacją na lotnisko Hostomel. Śladów walk nie było już widać, ale świeżo, choć niestarannie odmalowany budynek wojskowego portu lotniczego wyraźnie o nich przypominał. Kiedy wysiedli ze smukłego białego boeinga 757, na sekretarza stanu czekały czerwony dywan i wojskowa kompania honorowa. Po krótkim powitaniu pomknęli do miasta trzema czarnymi SUV-ami w asyście policjantów na motocyklach. Matt jechał w ostatnim samochodzie, razem z Jamesem Jensenem. Jakim cudem udało mu się wkręcić dawnego przyjaciela w skład tej niewielkiej oficjalnej delegacji, wiedział tylko on, ale najwyraźniej miał o wiele większe możliwości niż te, do których się przyznawał. James przekonywał się o tym po raz kolejny.
Zakwaterowano ich w hotelu Ukraina, górującym nad placem Niepodległości, w samym centrum miasta. W czasie zimowej wojny mieszkali tam korespondenci mediów zagranicznych, a teraz służył nowym-starym władzom prezydenta Wiktora Janukowycza do podejmowania ważnych, ale nie najważniejszych gości.
Wieczorem wyszli przed hotel. James chciał pokazać przyjacielowi dobrze znane mu miejsce: aleję Niebiańskiej Sotni. Niewysoki ceglany mur z nazwiskami demonstrantów poległych w 2013 roku ciągnął się wzdłuż ulicy Instytuckiej, zaledwie sto metrów od hotelu. Ale alei już nie było. Zamiast niej stał krzywy blaszany płot, na którym widać było zamalowane na czarno jakieś napisy.
– To musiało się tak skończyć – westchnął Matt, który czytał clarisy amerykańskiego ambasadora w Kijowie o zmianach, jakie tu zaszły od marca. – Przecież ci ludzie polegli podczas Euromajdanu,
w walce z milicją i wojskiem Janukowycza.
– Wiesz, co jest najtrudniej przewidzieć? – odpowiedział mu James. – Przeszłość.
Zawrócili do hotelu, bo w dół, na zastawiony już trybunami Chreszczatik nie było sensu iść, a w górę ulicy Instytuckiej, w stronę Pałacu Maryjskiego, siedziby prezydenta – tym bardziej. Wojskowe patrole z długą bronią nie wyglądały przyjaźnie. Może dlatego zakwaterowali ich właśnie w hotelu Ukraina? Widok piękny, a nie ma dokąd iść.


Parada wojskowa zaczęła się nazajutrz o dziesiątej rano. Matt i James z kilkoma innymi gośćmi specjalnymi zostali doprowadzeni do trybuny honorowej pod ziemią, przez zamknięte tego dnia przeszklone centrum handlowe. Poza amerykańską były też inne delegacje, ale głównie z krajów Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Kraje wciąż istniejącej, ale coraz słabszej, rozpadającej się Unii Europejskiej reprezentowali tylko ambasadorzy. Usiedli na rozkładanych plastikowych krzesełkach, w pięciu coraz wyżej ustawionych rzędach. Pierwsze i ostatnie miejsce w każdym z nich zajmowali oficerowie z długą bronią, w hełmach, ale w galowych mundurach.
Na początek było dwadzieścia jeden salw armatnich, meldunki dowódców garnizonów kijowskiego i moskiewskiego, a potem przemówienia Wiktora Janukowycza i Władimira Putina.
– I tak dobrze, że ten z Moskwy nie był pierwszy – mruknął James, ale Matt syknął na niego ostrzegawczo. Siedzieli na skraju, obok oficera, który mógł przecież znać angielski.
Na szczęście pogoda dopisała, szesnaście stopni, słonecznie. Przy takich okazjach w Moskwie potrafili rozpędzać deszczowe chmury, ale w Kijowie było to niepotrzebne. Już nie komentując, oglądali maszerujące bez końca wojska, na przemian ukraińskie i rosyjskie, choć Jamesowi się wydawało, że od strony trybuny honorowej szli wyłącznie żołnierze z trójkolorowymi naszywkami, tacy jak ci, którzy pilnowali ich na trybunie.
Parada zakończyła się po pierwszej. Wrócili do hotelu tą samą, podziemną trasą. Dla członków wszystkich delegacji przygotowano lunch, żadnych gości z zewnątrz nie było. Matt ulotnił się, nie czekając na deser, więc James wrócił do pokoju, żeby odpocząć i pozbierać myśli.
Propozycja wyjazdu do Kijowa zaskoczyła go zupełnie. Matt zadzwonił do niego zaledwie tydzień temu. Drzemał akurat na sofie W salonie i jego komórkę odebrała Anna. On sam, widząc nazwisko Larsona na ekranie telefonu, odrzuciłby połączenie, żona też, ale akurat zapodziała gdzieś okulary.
– Wiem, co o mnie sądzisz, ale nie rozłączaj się, proszę. Mam dla ciebie propozycję – usłyszał głos Matta. Mówił dokładnie tym samym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, który zapamiętał z ich ostatniego spotkania w niemieckim szpitalu.
– Z twojego Departamentu Stanu? Dziękuję, nie skorzystam. Poczekam, aż skończy się druga kadencja – odburknął James, ale nie odłożył telefonu, choć po tym wszystkim, co wiedział o Larsonie, nie powinien był się wahać ani chwili.
– James, uspokój się, porozmawiaj ze mną jeszcze przez moment. Za tydzień lecę do Kijowa. Pomyślałem sobie, że być może jest to okazja, by wrócić do sprawy twojego Gustawa. Miałeś od niego jakieś wieści?
– Ty szujo! Wiesz doskonale, że gdybym je miał, to ty na pewno wiedziałbyś o tym przede mną.
– A jak twoje zdrowie? – Głos Matta złagodniał, tak jakby wróciły wspomnienia z czasów ich studenckiej przyjaźni w bractwie Delta Tau Delta.
– Tego rzeczywiście możesz nie wiedzieć. Lepiej, dziękuję, po roku rehabilitacji chodzę już sam, a nawet bywa, że biegam po plaży w Santa Monica. Anna spojrzała na niego z niepokojem, ale machnął na nią ręką.
– Czyli byłbyś w stanie polecieć ze mną?
– Chyba oszalałeś!
A jednak przyleciał do Kijowa. Ale wpierw, następnego dnia po tej rozmowie, to Matt przyleciał z Waszyngtonu do nich, do Kalifornii, i przez wiele godzin, zamknięci w jego gabinecie, rozmawiali prawie tak jak dawniej. Prawie, bo różnice między nimi pozostały.
Larson długo tłumaczył Jensenowi, dlaczego zaangażował się w ruch Oath Keepers. Stewarta Rhodesa, ich szefa, poznał na corocznym zjeździe absolwentów Yale, gdzieś koło 2004 roku. Rhodes późno kończył studia, wiele lat po nich, ale połączyły go z Larsonem te same wnioski wyciągane z ataków z 11 września: Ameryka musi być tak silna, żeby to nigdy nie mogło się powtórzyć. A w wyborach 2019 roku gwarantował to jedynie Donald Trump, który naprawdę je wygrał, chociaż fałszerstwa demokratów prawie ukradły mu zwycięstwo.
James doskonale znał tę śpiewkę, obserwował przecież to, co działo się po listopadowych wyborach w kluczowych stanach, gdzie sędziowie, na podstawie zeznań republikańskich obserwatorów, prostowali wyniki głosowania, zabierając demokratom kolejne głosy elektorskie. To, co zdarzyło się w Waszyngtonie 6 stycznia 2020 roku, atak milicji Rhodesa na Kapitol, było już tylko dopełnieniem tego procesu, ale i aktem najważniejszym. Trzy dni później, pod naciskiem tłumu ciągle obozującego wokół Kongresu, zebrana w nadzwyczajnym trybie Izba Reprezentantów wybrała prezydenta na zasadzie: jeden stan – jeden głos. I republikanie zwyciężyli, bo w Kongresie było więcej stanów z większością republikańską. To nie podlegało dyskusji i taki był plan Donalda Trumpa.
Fox News transmitowała na żywo jego kolejne wystąpienia z Białego Domu i sprzed Kongresu, gdy obradowała Izba. Blokada jego postów na Twitterze i Instagramie nie była w stanie tego zrównoważyć. Dla starszego pokolenia telewizja jako źródło informacji wciąż była ważniejsza od internetu. Dzięki temu Trump wygrywał także w opinii Amerykanów, bo pozostałe sieci telewizyjne, sparaliżowane rozwojem wypadków, przekazywały tylko suche relacje, powstrzymując się od komentarzy, a te aż wylewały się z Foxa.
– Ale jak to się stało, że tylu sędziów uwierzyło waszym obserwatorom wyborczym? – bronił się jeszcze James.
– Nie żartuj, przecież sędziowie są niezależni – odparował gość.
Byli już solidnie zmęczeni, zapadał zmrok, kończyła się butelka whisky Macallan, przywieziona przez Matta, a Anna kilka razy znacząco pytała przez uchylone drzwi gabinetu, czy czegoś im nie trzeba.
– Różnie z tym bywało, ale co to ma wspólnego z wyjazdem do Kijowa, z Gustawem? – zapytał James słabym już głosem.
– To, że właśnie tam, w Ukrainie, będę miał do załatwienia kilka ważnych spraw, także związanych z wyborami. I w związku z tym spotkam się z ludźmi, którzy mogą coś wiedzieć o Gustawie. To
nie są rozmowy na telefon, sam się o tym przekonałeś. Potrzebuję ciebie, bo byłeś tam wiele razy, znasz ludzi, oni znają ciebie. Niczego nie gwarantuję, ale skoro nie mamy żadnej informacji o śmierci Gustawa, to trzeba skorzystać z tej okazji.
Rozstali się z umową: James podejmie decyzję w dwadzieścia cztery godziny. Jeśli da się przekonać, to lot do Waszyngtonu opłaci sam, a ten do Kijowa już go nie będzie obchodzić.
Nazajutrz, kiedy wstał, Anna siedziała przy stole w kuchni nad kubkiem kawy. Zaskoczyła go, bo na ogół to on wstawał pierwszy. Przeglądała jeden z ich domowych albumów. Od lat w każde święta Bożego Narodzenia na półce w salonie James ustawiał kolejny opasły tom ze złoconą datą na grzbiecie. To były ich rodzinne zdjęcia, inne od tych, które zawiesił na ścianie w gabinecie obok garażu.
– Jimmy – powiedziała, nastawiając mu kawę w ekspresie. – Musisz zdawać sobie sprawę, że drugi raz tego, co urządziłeś mi sześć lat temu, już nie przeżyję. Znasz moje wyniki badań, stan
serca i płuc. Jeżeli tam polecisz, musisz liczyć tylko na siebie. Tym razem nie dam już rady.
– Wiem – odpowiedział – ale ty też wiesz, że nadzieja umiera ostatnia. Jeśli jest jakaś szansa i jeśli ja jej nie wykorzystam, to będę sobie to wyrzucał do końca życia. A to, że Matt wdał się w te machlojki z forsowaniem drugiej kadencji Trumpa, nie jest wystarczającym powodem, żeby mu odmówić. Życie nauczyło mnie, że skuteczność wymaga czasem paktu nawet z diabłem.
Anna zamaszyście zamknęła album, wstawiła kubek do zmywarki i kierując się w stronę garderoby, rzuciła na odchodnym:
– To na ten wyjazd, wyjątkowo, spakuję ci walizkę.
Dogonił ją, ucałował i wysłał SMS-a do Matta.


Dzwonek hotelowego telefonu przywrócił go do rzeczywistości. Poderwał się na łóżku, poszukał okularów. Ach tak, przecież jest w Kijowie i czeka na sygnał od Matta, bo mają iść na miasto. Odzwyczajony od aparatów telefonicznych, niezręcznie podniósł słuchawkę.
– James Jensen, słucham.
To był zdecydowany kobiecy głos ze słowiańskim akcentem:
– Hospodar Jensen, wy będziecie wieczorem w Wojennym Muzeum Ukrainy?
– Nie wiem, czy będę, a kto pyta?
Odpowiedział mu trzask odkładanej słuchawki, choć głos wydawał się znajomy… Ale mają pomysły! Jak nie Parada Zwycięstwa to przyjęcie w Muzeum Wojny!
– Ciekawe tylko, czy kelnerkami będą sanitariuszki? – Uśmiechnął się do swojego pomysłu i sięgnął po komórkę.
Matt odebrał od razu.
– Gdzie jesteś?
– Jak to gdzie? W pokoju. Czekam na ciebie, przecież tak się umawialiśmy.
– Tak, tak, oczywiście. Słuchaj, za pół godziny też będę w hotelu i pojedziemy do Muzeum Wojny. Ale wiesz, że to jest black tie dinner…
– Co ty powiesz? A tego to mi sanitariuszka nie powiedziała…
– Kto ci nie powiedział?
Tym razem to on się rozłączył i poszedł sprawdzić, co ma w walizce. Od razu zauważył, że jest sporo większa od torby, której zawsze używał, ale nie dociekał dlaczego. Teraz się okazało.
Skąd Anna to wiedziała? Sam w życiu by nie zapakował na wyjazd czarnego smokingu, białej koszuli ani lakierków. A to wszystko znalazł starannie ułożone na dnie walizki, w szarym pokrowcu zapinanym na zamek błyskawiczny. Ale najlepsze było to, że wsunęła mu tam także niebieską muchę. Nie czarną, tylko niebieską. W kolorze demokratów!
Matt zauważył ją od razu, ale nie powiedział ani słowa. Sam miał na szyi, oczywiście, czerwoną. Widocznie James zrobił na nim takie wrażenie, że pytanie o sanitariuszkę już nie padło.
Wyszli przed hotel Ukraina, taksówki stały rzędem. Zanim wsiedli do pierwszej, James spytał kierowcy:
– Muzeum Wojny? Za ile?
– Za tysiąc hrywien, jak wszędzie po mieście.
Matt już chciał wsiadać, ale James go powstrzymał.
– Poczekaj, zamówię Ubera. Przecież on zdziera z nas bezczelnie. Prawie trzydzieści dolarów za jazdę po mieście? Za tyle to się jedzie na lotnisko. A Uber działa tu doskonale, używałem go już w Kijowie.
Rzeczywiście, za trzy minuty nieco dalej od wejścia do hotelu zatrzymał się czarny mercedes beczka i mrugnął na nich światłami. Kierowca jeździł w Warszawie i w Londynie, znał angielski, chętnie rozmawiał. Wiózł ich w górę i w dół wąskimi, jednokierunkowymi ulicami. Nagle, na pochyłej, wybrukowanej kostką jezdni schodzącej do Rynku Besarabskiego, wyraźnie zwolnił, ale i tak podskakiwali na wklęsłościach nawierzchni.
– Tu już nasi kładli tę kostkę. Wcześniej, wyżej – jeńcy, jeszcze długo po wojnie. Solidna, niemiecka robota…
Przyjęcie było od osiemnastej, ale dojechali ponad pół godziny wcześniej. I całe szczęście, bo trzeba było iść dobry kwadrans alejami wśród zielonych już trawników, ze wspaniałym widokiem na Dniepr i lewą, młodszą część miasta. W sam raz na lakierki – pomyślał James, ale naprawdę obchodziło go coś innego: gdzie się podziały te wszystkie czołgi i działa samobieżne, które pamiętał z wcześniejszych wizyt, poustawiane w bocznych alejkach w pobliżu muzeum? Czyżby przydały się zimą podczas walk o miasto? Ale nie miał kogo o to spytać, bo obok nich i za nimi szli tacy jak oni, zagraniczni goście.
Przy ogromnym przeszklonym wejściu do zagłębionego w parkowym wzgórzu muzeum rośli panowie ze słuchawkami w uszach sprawdzali zaproszenia i torebki pań. Dalej była lotniskowa bramka. James i Matt przeszli ją bez problemu i znaleźli się w głównym holu.
– Matt, oni zmienili tu cały wystrój! Tu były pokrwawione ukraińskie flagi, podziurawiony kulami czarny vauxhall, tysiące łusek po pociskach. Tego wszystkiego nie ma! – mówił z podnieceniem James. – Zamiast tego czyste, pomalowane ściany i wielkie flagi ukraińskie i rosyjskie!
– Bo nie ma już rosyjskiego najazdu z dwa tysiące czternastego roku. Jest tylko przyjaźń i braterska pomoc w wypędzeniu z Kijowa rządu faszystów – odpowiedział mu ściszonym głosem, z kamienną twarzą Matt. – Szedłem dzisiaj po Chreszczatiku, koło gmachu Rady Miejskiej. Tam podobno były ustawione wielkie tablice pokazujące walkę Ukraińców w drugiej wojnie światowej po obu
stronach frontu, także razem z Wehrmachtem.
– Oczywiście, że były, przecież sam ci o nich opowiadałem.
– To też już ich nie ma.
Kieliszków z szampanem nie roznosiły sanitariuszki, co James przyjął bez zdziwienia, choć z nutką żalu, bo pomysł mu się spodobał. W oczekiwaniu na oficjalne wystąpienia krążyli po przestronnych salach. W gablotach tkwiły oficerskie i polowe mundury Armii Czerwonej, plansze pokazujące kolejne zwycięskie bitwy z Niemcami, dziesiątki rkm-ów i ckm-ów, a wszystko z objaśnieniami po
ukraińsku i po angielsku. Rosyjskiego jeszcze nie przywrócili – pomyślał James. Ciekawe, jak długo wytrzymają?
– Hospodar Jensen, może kieliszek szampana?
To był ten sam głos, co dziś w słuchawce! Wysoka, trzymająca się prosto jak świeca blondynka w białej bluzce, czarnej spódnicy i kelnerskiej kamizelce podała mu wysmukły kieliszek. Gdy go od niej odbierał, poczuł, że nóżka jest czymś owinięta. Kobieta natychmiast zniknęła. Dyskretnie poszukał toalety. W kabinie na rozwiniętej, przezroczystej folii zobaczył ręcznie napisane słowa:
Jutro w południe, Ostatnia Barykada, Gustaw.
Więc jednak! Ale czy to jest informacja od Gustawa, czy o Gustawie? Ostatnią Barykadę znał, to była popularna restauracja w podziemiach placu Niepodległości, wejście do niej widział ze swojego okna w hotelu Ukraina.
Wrócił na salę, odnalazł Matta i spytał:
– Co robimy jutro w południe?
– Jak to, zapomniałeś? O jedenastej opuszczamy hotel i w południe z ambasady odjeżdżamy z sekretarzem stanu na lotnisko.
– Ale… – zatrzymał się w pół słowa, niepewny czy powinien mówić dalej. Powiedzieć Mattowi czy iść samemu? A jaki ma dowód, że dostał informację o Gustawie albo od Gustawa? Folię od razu spuścił w toalecie. I co z wylotem?
Nagle wokół nich zrobiło się zamieszanie. Goście ławą ruszyli w stronę bufetów, które wyłoniły się zza podciągniętych ciężkich aksamitnych kotar. Panie deptały po swoich i cudzych brokatach, panowie rozglądali się, gdzie odstawić kieliszki, by mieć wolne ręce. Matt wyciągnął z kieszeni dwa plastikowe klipsy i podał jeden Jamesowi.
– A gdzie twój kieliszek? – spytał. – Zostawiłeś go w toalecie?
– Chyba tak, zupełnie o nim zapomniałem – odparł James, zdumiony, że jego przyjaciel wypatrzył, gdzie był przed chwilą.
Dobili się do bufetu tylko dzięki temu, że zamiast stać w długiej kolejce, która natychmiast się utworzyła, James podszedł od ściany i spokojnie zgarniał na talerz kanapki z astrachańskim kawiorem, porcje łososia i sałatki, w tym jego ukochaną – jarzynową. Doradca sekretarza stanu poszedł jego śladem; kieliszek Matta wygodnie tkwił w klipsie zaciśniętym na brzegu talerza. Po chwili mogli już stanąć przy jednym z wysokich, obciągniętych czarnym płótnem stolików. James skinął na kelnerkę.
– Może być białe wytrawne? – zapytał.
– Oczywiście, panie Jensen, już niosę.
Panie Jensen? Przecież to nie była ta blondynka! Cały czas dyskretnie się rozglądał, ale więcej nie zobaczył jej na sali. Co tu się dzieje?
– Widzę, że zna cię tu obsługa – z jadowitym uśmiechem zauważył Matt, mocując się widelcem z kawałkiem łososia ze skórą.
– Było wziąć także nóż, jak ja – odparował, ale kelnerka wybawiła Matta z opresji. Na pięknej, rzeźbionej po brzegach tacy miała nie tylko dwa kieliszki białego wina, ale i komplet sztućców owiniętych w śnieżnobiałą serwetkę.
– A co robiłeś po południu? – James szybko zmienił temat, dziabiąc widelcem w sałatce, która najwidoczniej mu nie smakowała. Jego babcia, polska Żydówka, zawsze robiła taką na święta
i oczywiście nikt już nie mógł jej dorównać.
– Dziękuję, było ciekawie. Jak ci wspominałem, poszedłem na Chreszczatik i dalej, aż do Rynku Besarabskiego, tego, który widzieliśmy, jadąc tutaj. Takie hale targowe są w każdym dużym mieście,
przywykłem, ale i tak wybór warzyw, owoców, ryb, mięsa i przetworów był olśniewający. Kontrast białego lodu i tych wszystkich kolorów, co krok inne zapachy, a do tego sprzedawcy znający ukraiński, rosyjski, angielski i nie wiem ile jeszcze języków…
– Kupiłeś coś?
– Jak zawsze – miód dla żony. Przywożę jej z każdego wyjazdu, ona go uwielbia. Najbardziej miód manuka, bierze łyżeczkę dziennie, na żołądek, ale do Nowej Zelandii zdarzyło mi się polecieć tylko dwa razy.
– Daj spokój, przecież teraz wszystko można kupić w internecie.
– I ty wierzysz, że to jest to samo? Zresztą nieważne. Miałem tam spotkanie. Pamiętasz naszą dyskusję przy butelce macallana w Santa Monica? Mogę powiedzieć tyle: rozmawiałem z kimś, kto
pomagał w przekonywaniu stanowych sędziów. I miałem okazję poprosić o rewanż: o informacje na temat Gustawa. Obiecał dać znać jutro.
– Ale to już… – James znowu zawahał się, czy mówić o zaproszeniu, które dostał, w czym niespodziewanie pomogło mu zakrztuszenie się sałatką.
– Co oni tu wsadzili? Ości w sałatce ziemniaczanej? – wystękał, gdy przyjaciel przestał klepać go po plecach. – Dzięki, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
– Daj spokój i dokończ, co chciałeś mi powiedzieć.
– Już nic. Po prostu myślę, że nawet jeśli jutro czegoś się dowiemy, to będzie za późno na poszukiwanie Gustawa.
– To się jeszcze okaże. W razie czego stać cię przecież na bilet do Stanów, prawda?
Roześmiali się obaj. Sala przycichła, przyszedł czas na oficjalne wystąpienia.

0 Shares:
Może zainteresować Cię także