“Rodzeństwo” to powieść o dwuznacznej relacji brata i siostry. Sandra i Albert dorastają na marginesie intensywnego artystyczno-intelektualnego życia swoich rodziców. Oparcie znajdują w sobie nawzajem. Skąd pomysł na książkę i odwaga, by ją napisać oraz jak porusza się na rynku wydawniczym – zapytaliśmy Monikę Wojciechowską.

Twoja Księgarnia: Co skłoniło Cię do napisania „Rodzeństwa”?

Monika Wojciechowska: Historia napisania „Rodzeństwa” jest nieco pokręcona. Pisałam swoją pierwszą książkę. Zostało mi może 30 stron do końca, meta była już naprawdę w zasięgu wzroku. Zaczynałam się rozglądać za tematem kolejnej powieści. W głowie obracałam dwie sceny. Nie pamiętam nawet, gdzie o nich przeczytałam. Jedna dotyczyła dziewczynki, która uciekła przed pedofilem, druga – zaginięcia członka rodziny. Wydawały mi się zupełnie ze sobą niepowiązane, ale czułam, że muszę znaleźć sposób, aby połączyć je w jedną historię. Ale żaden pomysł się nie pojawiał.

Od lat jeżdżę na odosobnienia medytacyjne. Przez 10 dni nie mam kontaktu ze światem zewnętrznym, z nikim nie rozmawiam i medytuję po kilkanaście godzin dziennie. Podczas tego wyjazdu te dwa wątki w końcu się splotły. Zobaczyłam całą strukturę książki, głównych i pobocznych bohaterów, początek, środek i zakończenie. Po powrocie do domu usiadłam do tej pierwszej książki, ale nie byłam w stanie jej kontynuować. Zaczęłam pisać „Rodzeństwo”.

I odpowiadając na pytanie – czasami wydaje mi się, że ta książka wymogła na mnie napisanie się.

Jak „zaszufladkować” Twoją książkę? To saga rodzinna? Powieść psychologiczna?

Jestem tylko autorką książki. Nie mam wpływu na to, jak odbiorą ją czytelnicy.

Kiedy pisałam „Rodzeństwo”, ktoś zapytał mnie, dla kogo będzie to książka. Odpowiedziałam, że choćby dla ludzi takich jak ja – poszukujących w literaturze czegoś więcej niż rozrywki. Mam nadzieję, że jest to opowieść, która daje do myślenia, która coś w czytelniku porusza. Jeśli tak zostanie zaszufladkowana, będę przeszczęśliwa.

Na ile Twoje osobiste doświadczenie znalazły odzwierciedlenie w „Rodzeństwie”?

Już kilka razy pytano mnie, czy „Rodzeństwo” to książka biograficzna. Powtórzę raz jeszcze – nie, nie jest. Są tam miejsca, które odwiedziłam, które znam, jest uniwersytet, na którym studiowałam, jest kilka rozmów, które częściowo zapożyczyłam z życia. Ale to wszystko.

Z całą pewnością książka jest odzwierciedleniem tego, co mnie interesuje, co jest dla mnie ważne – opowiada o tym, jak wydarzenia z dzieciństwa kształtują nas na całe życie i jak trudno jest porzucić mechanizmy funkcjonowania nabyte na wczesnych etapach życia.

„Rodzeństwo” przedstawia nieszczególnie optymistyczny portret współczesnej rodziny. Czy uważasz, że współczesny model rodziny przeżywa kryzys? Z czego to wynika?

Zanim odpowiem na to pytanie zaznaczę, że nie mam dzieci i nie jest moim celem uświadamianie komukolwiek, jak być dobrym rodzicem, albo jak nie być złym. Pisałam tę książkę jako osoba dorosła, jako dziecko moich rodziców i jako obserwator ludzi wokół mnie.

Pamiętam, jak jako zbuntowana nastolatka, patrzyłam na dorosłych i zazdrościłam im tej ich dorosłości naiwnie wierząc, że jest to równoznaczne w wewnętrznym poukładaniem. I jakież było moje zaskoczenie, kiedy jako kobieta zdałam sobie sprawę, że wcale tak nie jest. Że bajzel w głowie pozostawiony samemu sobie od dzieciństwa trzeba posprzątać i że jest to niezwykle ciężka praca. Te nieposprzątane bałagany, mniejsze lub większe, widzę nie tylko w sobie, ale u większości dorosłych ludzi. I, na nieszczęście dla rodziców, zazwyczaj to oni dostają baty podczas terapii, które podejmują ich dzieci. Czy do końca zasłużenie?

Mam wrażenie, że ludzi z talentem do rodzicielstwa jest niewiele. Trudno się temu dziwić. Ostatecznie wybitnych artystów, naukowców, czy menedżerów też jest garstka. A przecież bycie rodzicem to tak trudne zadanie. Tak odpowiedzialne. Artyści, naukowcy i menedżerowie mają szkoły, które szlifują ich talenty. A co mają rodzice? No dobrze, teraz mamy książki, poradnie, psychologów i internet. Ale tego wszystkiego nie mieli ludzie rozpoczynający swoją przygodę z rodzicielstwem zaledwie 30 czy 40 lat temu. Oni zdawali się na swoją intuicję, na dobre chęci, albo po prostu płynęli z prądem. I powielali wzory wyniesione z rodzin, w których sami się wychowali. Zatem moim zdaniem nie mamy kryzysu współczesnej rodziny. Od pokoleń mamy kryzys rodzicielstwa.

W jednej z rozmów matka dwojga głównych bohaterów „Rodzeństwa” mówi o konieczności wprowadzenia egzaminów z wiedzy o wychowywaniu dzieci zanim pozwoli się komukolwiek na prokreację. Porównuje odpowiedzialność za dziecko do odpowiedzialności kierowcy za bezpieczeństwo innych uczestników ruchu drogowego. To idea utopijna, ale zgadzam się z nią co do zasady. Myślę, że tak jak w szkole uczymy się matematyki czy biologii, tak samo powinniśmy uczyć się o funkcjonowaniu w rodzinie i właśnie o odpowiedzialności i konsekwencjach posiadania dzieci. Czy to nie szokujące, że do tak odpowiedzialnej roli nikt nas nie przygotowuje?

Opis książki zapowiada kontrowersyjne treści. Jakie?

Mamy dwoje dzieci, Sandrę i Alberta, siostrę i brata. Ich rodzice czasami są, a czasami, zapewne zbyt często, pozwalają sobie na urlop od rodzicielstwa. Rodzeństwo znajduje ciepło, bezpieczeństwo i zrozumienie w obrębie swojej dwuosobowej, niezwykle bliskiej relacji. Jak to się może skończyć biorąc pod uwagę, że nikt nie stawia im granic? Z czasem ta bliskość łamie społecznie normy.

Do tej relacji bohaterowie wracają w trudnych dla siebie momentach. Wskakują do łóżka i wychodzą z niego z przekonaniem, że to pomogło na ból, na cierpienie, na zagubienie. Ale chwila fizycznej bliskości nie jest sposobem na rozwiązanie ich problemów. Wręcz przeciwnie – pogłębia je.

Czy to jest kontrowersyjne? Zakładam, że może takie być dla części czytelników, jednak moim celem nie było napisanie kontrowersyjnej książki.

Twoja powieść jest zbudowana w taki sposób, że piszesz naprzemiennie z perspektywy zarówno brata, jak i siostry. Trudno było Ci się wcielić w męską rolę?

Mnie nie było. Pytanie, czy męska część czytelników uzna to wcielenie się za przekonujące.

Czy myślisz, że udało Ci się w debiutanckiej powieści wypracować swój indywidualny styl?

Zobaczymy, co o moim stylu powiedzą recenzenci, kiedy wyjdzie moja kolejna książka (jeśli wyjdzie).

Jacy pisarze inspirują Cię najbardziej?

Kiedy pada pytanie o ulubionych autorów, jednym tchem wymieniam Geraldine Brooks, Richarda Yates’a i T.C. Boyle’a. Co mnie inspiruje w ich twórczości? Ich książki są niebanalne, przemyślane, pięknie napisane, wywołują emocje i skłaniają do myślenia. Tego właśnie poszukuję w literaturze – chcę, żeby książka coś we mnie poruszyła, żebym po jej przeczytaniu nie sięgnęła od razu po kolejną, ale dała sobie moment do „przerobienia” tego, co autor chciał przekazać.

Czy łatwo jest debiutantce odnaleźć się na współczesnym rynku wydawniczym? Z czym miałaś największy problem?

Ogólne zorientowanie się jak działa rynek wydawniczy nie jest trudne. W mediach społecznościowych można znaleźć profile specjalizujące się w doradztwie w tym zakresie. Wzięłam udział w kilku webinariach, poczytałam, porozmawiałam z osobami, które mają za sobą wydanie kilku książek i dość szybko zorientowałam się, na co zwracać uwagę, jakie pytania zadawać wydawnictwom.

Doszłam też do wniosku, że w wyborze wydawnictwa warto stosować zasadę podobną do tej, którą stosuję przy zakupach internetowych. Choćby w przypadku allegro – zawsze sprawdzam, jak inni kupujący ocenili sprzedawcę. Tak samo podeszłam do wydawnictw, które były zainteresowane wydaniem „Rodzeństwa”. Kontaktowałam się z autorami przez media społecznościowe. Zdecydowana większość chętnie ze mną rozmawiała. W przypadku pierwszego wydawnictwa, które się do mnie odezwało, autorka, która wydała u nich książkę powiedziała mi, że ta sama osoba robiła redakcję, korektę i projekt okładki. Było też wydawnictwo, które oburzyło się moimi „konsultacjami” z rozczarowanymi współpracą autorami, a następnie zasugerowało, że popełniłam przestępstwo przesyłając prawnikowi umowę do weryfikacji, choć wcześniej o tym informowałam.

Ostatecznie największym problemem okazała się chyba sama książka. Kiedy pytałam wydawnictwa o powody odrzucenia mojej propozycji wydawniczej, usłyszałam kilkakrotnie, że „byłaby za trudna do spozycjonowania”. Trzeba było uzbroić się w cierpliwość…

21 Shares:
Może zainteresować Cię także