Dla tych, których interesują anegdoty o sławnych ludziach i prawdziwe życie gwiazd – to poza sceną i planem filmowym – „Sekrety zza kulis” Jacka Kałuckiego są idealną lekturą. Odkryją w nich fascynujący świat twórców, którzy oddają wszystko dla sztuki. Aby by dać przedsmak tego, co w książce, Sylwia Chrabałowska – wydawczyni książki, właścicielka wydawnictwa Moc Media – zaprosiła Autora do rozmowy. Zapraszamy do lektury wywiadu, z którego dowiedzieć się można, o czym są „Sekrety…”, poznać bliżej samego autora i przekonać się, że to książka, po którą warto sięgnąć. Twoja Księgarnia gorąco poleca lekturę wywiadu i “Sekretów zza kulis”!

Sylwia Chrabałowska: Jacku, pochodzisz z Kalisza, gdzie Twoja przygoda z teatrem rozpoczęła się we wczesnym dzieciństwie. Pamiętasz, jak wcześnie miałeś przebłyski o tym, że chcesz zostać aktorem?

Jacek Kałucki: Oczywiście, że nie, ale nie pamiętam również, o jakich innych zawodach rozmyślałem w wieku przedszkolnym. W podstawówce natomiast poczułem zew drogi, pociągały mnie podróże i aby móc realizować to pragnienie, chciałem zostać marynarzem. Wyobrażałem sobie, że w ten sposób zwiedzę cały świat i przy okazji sporo zarobię. Jako licealista myślałem o studiach prawniczych. Mocno irytowała mnie powszechna niesprawiedliwość, którą obserwowałem w otaczającej mnie zarówno rzeczywistości szkolnej, jak i w szerszym kontekście społecznym. I tak nadszedł rok 1970, a w kaliskim teatrze dyrektorem artystycznym została Izabella Cywińska. Po kilka razy chodziłem na te same przedstawienia. Czułem, że jestem uzależniony od teatru, a świat nagle stał się dla mnie większy i wielowymiarowy. Przy jakieś okazji poznałem Cywińską, a później zaprzyjaźniłem się z Jej aktorami:   Alą Łabonarską, Elą Jarosik, Joasią Kasperską, Ewą Milde, Tadziem Drzewieckim, Jurkiem Janeczkiem, Wieśkiem Komasą, Januszem Michałowskim, Heńkiem Talarem…, z którymi prowadziłem ciekawe rozmowy, uczestniczyłem w próbach jako nielegalny obserwator z drugiego balkonu. Zdarzały się też bankiety w domu aktora… Wszystko to sprawiało, że teatr niepostrzeżenie stał się dla mnie miejscem najważniejszym, bez którego nie wyobrażałem już sobie życia.

S: Później były studia aktorskie w Krakowie. Dostałeś się za pierwszym razem?

J: Oczywiście! Nie dopuszczałem innej opcji.

S: Później kontynuacja w Warszawie. Dlaczego opuściłeś Kraków?

J: To dłuższa historia, o której nie chciałbym mówić. Tym bardziej że profesor, który był przyczynkiem mojego odejścia nie żyje i nie może w żaden sposób odnieść się do sprawy – a twardych dowodów nie mam. Była taka możliwość, że mogłem zostać w Szkole, ale musiałem powtarzać rok – nie zgodziłem się.

Jacek Kałucki: Aktor teatralny, filmowy i dubbingowy, reżyser, dramaturg, felietonista i kabareciarz. W 1978 r. ukończył warszawską PWST i do 1990 r. był związany się z Teatrem Nowym w Warszawie. Podczas stanu wojennego założył alternatywny Teatr Domowy, gdzie walczył z ówczesną sytuacją polityczną poprzez autorskie teksty, poezję i sztuki. Jacek Kałucki wystąpił w ponad 60 filmach kinowych i telewizyjnych. Szczególnie lubiany przez młodych widzów „Wypraw profesora Ciekawskiego” i „Ciuchci”. Od 2007 r. wciela się w postać Krzysztofa Jaworskiego w serialu „Barwy szczęścia”. Pod pseudonimem Jacek Hempel ukazały się jego jednoaktówki pt. „Jakoś to będzie”, „Będzie tylko lepiej” i „Za lepsze czasy”, które wystawia w kraju i za granicą. W 2023 r. ukazały się „Sekrety zza kulis” w wydawnictwie Moc Media.

S: Już jako student grałeś na scenach, a nawet przed kamerą oraz pisałeś scenariusze. Kiedy przesłałeś mi szkic „Sekretów zza kulis” to była pierwsza myśl, jaką miałam na Twój temat: „ten gość umie pisać!”. Twój talent to samorodek, czy stoją za nim lata praktyk?

J: Swoją pasję do pisania odkryłem z czasem i zazwyczaj podyktowane to było potrzebą chwili. Na przykład w krakowskiej Szkole Teatralnej stworzyłem program poetycki, z którym występowaliśmy z kolegami, aby móc dorobić do skromnego studenckiego stypendium. Później – również w krakowskiej PWST – zrealizowałem spektakl „Z poezji współczesnej – BYĆ”, z którym zdobyliśmy wyróżnienie na Festiwalu Szkół Artystycznych w Nowej Rudzie, jednak działania te wynikały z moich zainteresowań reżyserią i pewną wizją teatru poetyckiego, niż potrzebą pisania. Dopiero osiągając pewną dojrzałość, napisałem swoją pierwszą sztukę „Jakoś to będzie”, która także odpowiadała zapotrzebowaniu mojej przyjaciółki-menadżerki na komedię polską, współczesną oraz kameralną i mobilną. Podpisałem ją jako Jacek Hempel, aby moi przyjaciele, którzy byli pierwszymi recenzentami (Jurek Bończak, Wojtek Młynarski, Maciek Wojtyszko), nie musieli się krygować i mieli swobodę w opiniowaniu owego dzieła. Ponieważ z drobnymi uwagami zaopiniowali pozytywnie, tak to się zaczęło. Wcześniej oczywiście pisałem, ale były to piosenki dla dzieci, scenariusze. Można je uznać za wprawki pisarskie.

S: Jeśli miałbyś wymienić jedną rolę, która była Twoim spełnieniem marzeń, to…?

J: Przyznam, że to marzenie jeszcze się nie spełniło. Nie było takiej roli ani w teatrze, ani w filmie. Były role trudne, zapamiętane, wymagające wysiłku fizycznego, intelektualnego, jednak takiej, o której bym dziś powiedział, że to było spełnienie marzeń…? Nie. Jeśli taka rola się pojawi, z pewnością o niej się dowiesz! Poza tym prawda jest taka, że jeśli aktor uzna, że zagrał już wszystko, że spełnił już swoje marzenia i zagrał te najlepsze role, że już nic go nie czeka, to powinien zmienić zawód.

S: Wróćmy zatem na chwilę do „Sekretów zza kulis”. W przedmowie Maciej Wojtyszko porównuje tę książkę do gawędy szlacheckiej i pisze, że „Jacek snuje wspomnienia, które zamieniają się w anegdoty, i opowiada anegdoty, które są wspomnieniami”. Faktycznie jest to zbiór nietypowych opowieści z Twojego życia, co potwierdzają także wpisy na czwartej okładce książki licznych bohaterów zdarzeń: Piotra Fronczewskiego, Joanny Kurowskiej, Marka Siudyma, Tomasza Lulka czy Doroty Stalińskiej. Pani Dorota pięknie też podsumowała Twoją książkę, że jest to „zabawny, ale nie tabloidowy obraz bogatego życia aktorskiego”. Moimi ulubionymi rozdziałami są: ten o dynamicznej i refleksyjnej zarazem Irenie Kwiatkowskiej pod fantastycznym tytułem „Zejdź mi z ócz!”, historia z aresztowanym Rollinsonem za wyskoczenie bez dokumentów przez okno teatru podczas spektaklu, Łom, Bakareli, Czarny Anioł… Oto próbując wymieniać, uświadamiam sobie, że tych ulubionych mam całą listę, że uwielbiam całą książkę! Prawda jest taka: książka bawi nawet po kilkukrotnej lekturze! Byłeś świadomy wcześniej, jak wielki masz dar do opowiadania?

J: To się chyba wiąże z wyobraźnią, ale także wiernym odtworzeniem danej sytuacji, łącznie z detalami, kolorami, zapachem, dźwiękiem… Zawsze staram się, aby ten obraz był prawdziwy. Czasami – żeby uatrakcyjnić, zdarzają się konfabulacje, ale wtedy zaznaczam, że jest to wytwór mojej wyobraźni bądź subiektywny komentarz. Poznałem wielu mistrzów w tej dziedzinie, a największym był niewątpliwie Melchior Wańkowicz. W 1973 roku byłem na jego spotkaniu autorskim, które odbyło się na Wawelu w sali tronowej. Tej gawędy nie zapomnę do końca życia. Spotkanie miało trwać dziewięćdziesiąt minut, a trwało cztery godziny. Kiedy i jak to zleciało? Nikt nie wiedział. To był GAWĘDZIARZ! Innym, ale innego formatu gawędziarzem, którego miałem zaszczyt poznać osobiście, był Zdzisław Maklakiewicz. W jego przypadku nie było ważne, czy historia, którą opowiadał, była prawdziwa. Zawsze anegdotka była genialnie zagrana i miała zaskakującą pointę albo na swój sposób „filozoficzne przesłanie”. Jedną historyjkę Zdzisia przytaczam w mojej książce. Pamiętam też opowieści Gustawa Holoubka, które zawsze były przepojone mądrością, uszczypliwością i – jak dla mnie – zawsze za krótkie. Wspomnę też inne nazwiska: Friedmann, Gruca, Gruza, Grząślewicz, Przegrodzki, Siudym…. Jak Widzisz miałem wspaniałych mistrzów, z których mogłem czerpać do woli. Trawestując Mickiewicza, można by rzec: „Było gawędziarzy wielu”.

S: Czy aktorzy nadal sobie robią takie żarty, jak opisujesz w książce? Pewnie w teatrze jest więcej na to miejsca, bo przy nagrywaniu filmu każda minuta taśmy kosztuje i nie pozwalaliście sobie na ryzyko zgotowania kolegi czy koleżanki. W ogóle wyjaśnij proszę czytelnikom, którzy jeszcze nie sięgnęli po „Sekrety zza kulis”, co to znaczy „zgotować”.

J: „Zgotować”, to znaczy rozśmieszyć partnera. Taki fortel jest nierozerwalną częścią tego zawodu – powie Ci to każdy aktor. Tylko jest jedna zasada – nie może to zburzyć danej sceny ani całego przestawienia! Widz nie powinien tego zauważyć. Żart, który się robi, powinien być wyważony, dający możliwość koleżance czy koledze w jakiś sposób wyjść z zazwyczaj trudnej sytuacji. Masz rację, tego typu zabiegi głównie są stosowane w teatrze czy na estradzie. W filmie także się zdarzają, ale wtedy reżyser krzyknie stop i scenę się powtarza. Czasami takie wpadki czy grepsy pokazywane są głównie w komediach, na końcu projekcji filmowej przy okazji napisów końcowych. Widzowie bardzo je lubią i bywa, że czasami są lepsze od całego filmu. Dobry żart w teatrze czasami jest przygotowywany przez wiele godzin i angażowane są do tego nawet osoby postronne. Numer, który wymyślił Wiesław Michnikowski Kazimierzowi Rudzkiemu, a opisuję go w mojej książce, godny jest… Oscara! Polecam lekturę „Sekretów…” chociażby dla tej historii!

Na zdjęciu (od lewej) Jacek Kałucki w Teatrze Polskim oraz z Tomaszem Raczkiem na spotkaniu autorskim w siedzibie Związku Artystów Scen Polskich ZASP – Stowarzyszenie.

S: Jacku, patrząc na Twoje bogate doświadczenie oraz talent do krzesania humoru, czy jest szansa, że stworzyłbyś współczesną farsę społeczną w trzech aktach, którą moglibyśmy zobaczyć na deskach teatrów polskich i na tyle uniwersalną, że doczekałaby się tłumaczeń na francuski i angielski?

J: Farsa jest chyba najtrudniejszym gatunkiem dramatu zarówno do zagania, jak i napisania. Popełniłem cztery jednoaktówki komediowo-satyryczne, z których trzy doczekały się realizacji: „Jakoś to będzie”, „Będzie tylko lepiej” i „Za lepsze czasy” – czwarta leży w szufladzie. Nie sądzę, aby problemy w nich poruszane, były zrozumiałe przez Anglików czy Francuzów. Chyba żeby podejść do tego sposobem; opisać na serio tarapaty społeczne, z jakimi boryka się przeciętny Kowalski i wtedy może nad Tamizą czy Sekwaną będzie to odbierane jako farsa albo teatr absurdu? Kiedyś widziałem film amerykański, w którym obszerne fragmenty dotyczyły Polski powojennej – konałem ze śmiechu, a to nie była komedia lecz wręcz przeciwnie.

S: Wspominasz w „Sekretach zza kulis” swoją wieloletnią rolę Krzysztofa Jaworskiego w serialu „Barwy szczęścia”. Czy nadal mocno odczuwasz, że widzowie przypisują Tobie cechy tej postaci? Jakieś przykre czy pozytywne zdarzenia z powodu granej postaci miały ostatnio miejsce?

J: Bardzo często, ale spotkania są raczej sympatyczne, miłe i często śmieszne. Ostatnio przepuściłem panią w sklepie, w kolejce do kasy. Spojrzała na mnie i powiedziała z uśmiechem: „Widzę że potrafi pan być miły, bo w telewizorze to istny czort!”. Albo kiedyś zaczepił mnie sprzedawca truskawek: „Panie Krzysiu, dobrze pan robisz. Trza ludziska trzymać za mordę, bo inaczej nigdy nie bedzie porzundku w tym kraju!”. Raz tylko miałem zagadkową sytuację. Wyszedłem z psem na spacer, a z naprzeciwka podeszła mocno starsza pani z miłym kundelkiem. Nagle splunęła mi pod nogi i dodała: „Nie wstyd panu?”. I poszła. Przyznam, że zgłupiałem. Okazało się, że wczoraj obejrzała odcinek „Barw szczęścia”, gdzie Jaworski chciał wykorzystać młodą dziewczynę, która będąc damą do towarzystwa zarabiała na operację ojca. Bardziej bym się spodziewał potępienia przez wiekową panią profesji małolaty – a tu proszę! Teraz mój bohater przechodzi pozytywną metamorfozę. Już nie muszę aż tak bardzo wstydzić się za Jaworskiego. Jednak utożsamianie aktora z graną postacią jest częstym przypadkiem i również temu poświęciłem rozdział w „Sekretach zza kulis”. Jest mowa o Ani Dymnej, Małgosi Foremniak, Arturze Żmijewskim, Andrzeju Grabowskim

S: Pamiętam Twoje spotkanie autorskie w czasie majowych targów książki w Warszawie. Po autograf do Ciebie przyjechała pani, która pokonała aż kilkaset kilometrów. Czy często się zdarza, że Twoi fani przemierzają aż tak dalekie trasy, by się z Tobą spotkać?

J: Wybacz, ale o takie szczegóły nie pytam… nie wiem. Ale jeśli tak jest, to muszę koniecznie opowiedzieć o tym moim kolegom po fachu – pękną z zazdrości!

S: Widząc Twoją reakcję z tamtego spotkania, zakładam, że lubisz bezpośrednie rozmowy z widzami. Co najbardziej cenisz w takich chwilach?

J: Generalnie lubię ludzi – nie wszystkich. Nie po drodze jest mi z chamstwem, złodziejstwem, kłamstwem, zaściankowością, homofobią, rasizmem… Ale do rzeczy. Podczas takich spotkań sporo można się dowiedzieć o sobie. Poza tym przychodzą osoby z rożnych środowisk, zawodów, z najróżniejszymi preferencjami, problemami, gustami, opiniami – to mnie wzbogaca. Z takich obserwacji czerpię wiedzę i wykorzystuję ją później w kreowaniu postaci w teatrze czy filmie. Są również inspiracją do podejmowania tematów pisarskich. Bardzo często bywa tak, że ludzie chcą się wygadać. Mówią o zdarzeniach – nawet intymnych, swoich marzeniach, o sukcesach z lat młodzieńczych. Ostatnio wysłuchałem opowieści o wnuczce pewnej pani, która dostała się na Uniwersytet Muzyczny na wydział Aktorsko-Wokalny, bo kocha musicale – nawet nie wiedziałem, że jest tam taki kierunek.

Kim są ludzie, którzy tworzą spektakle, przedstawienia, filmy, programy telewizyjne i rozrywkowe? To z pewnością niezwykłe osoby, z ogromną wiedzą, wyjątkowymi umiejętnościami, które dla swojej widowni są w stanie poświęcić właściwie wszystko! Oglądając efekty ich pracy, rzadko zastanawiamy się nad tym, że są to jednocześnie normalni ludzie, z krwi i kości, którzy niewiele mają wspólnego z kreowanymi przez nich postaciami.

Jeśli interesują Cię prawdziwe historie, opowieści z zaplecza scen i kamer, to „Sekrety zza kulis” Jacka Kałuckiego są lekturą właśnie dla Ciebie.

0 Shares:
Może zainteresować Cię także