Wszystko jest prawdą – jeśli nie fabularną, to emocjonalną. O pracy policjanta i pisarza opowiada autor Kazimierz Kyrcz Jr.

Twoja Księgarnia: Policjant pisarzem czy pisarz policjantem?

Kazimierz Kyrcz Jr.: Raczej to drugie. Twórczość literacka sprawia mi znacznie więcej satysfakcji.

Słyszałam opinię, że pana kryminały są w starym stylu, à la PRL. Co pan na to?

Trochę mnie to dziwi, choć domyślam się, skąd wzięła się taka opinia. Biorąc pod uwagę to, jak obecnie wyglądają metody walki z przestępczością, wierne przedstawianie realiów tej pracy byłoby przysłowiowym strzałem w stopę. Po prostu nie dałoby się tego czytać.

Na komisariatach, gdzie pracuje zdecydowana większość policjantów, praca wykrywcza jest fikcją, ograniczającą się do generowania stert papieru, które mają uprawdopodobnić potrzebę wydania – pożądanego przez prokuratorów – postanowienia o umorzeniu dochodzenia.

Czy jest w tym coś ciekawego? Skąd! Z kolei przy rozwiązywaniu prestiżowy spraw, czyli takich, o których głośno w mediach, pracują nieraz nawet setki funkcjonariuszy, ale zazwyczaj jest to żmudna robota, której atrakcyjność fabularna oscyluje wokół zera.

Na komisariatach, gdzie pracuje zdecydowana większość policjantów, praca wykrywcza jest fikcją, ograniczającą się do generowania stert papieru

Z punktu widzenia autora kryminałów, który miałby ambicję trzymać się rzeczywistości, sytuacja wydawałaby się beznadziejna. Na szczęście mogłem wykorzystać swoje doświadczenia z nie tak znów odległej przeszłości. Otóż kiedyś włączono mnie do kilkuosobowej grupy zadaniowej i stąd pomysł, by policjanci z moich powieści także działali w podobnej grupie. Dzięki temu mogłem pokazać ich relacje i styl pracy, który pod pewnymi względami może kojarzyć z tym, jaki obowiązywał właśnie za czasów PRL-u.   

Kazimierz Kyrcz Jr. Fot. Urząd Fotografii
Kazimierz Kyrcz Jr.
Fot. Urząd Fotografii

Dla niektórych czytelników pana sposób przedstawiania polskich policjantów śledczych jest, powiedzmy, kontrowersyjny. Czy koledzy z komendy wojewódzkiej czytają pana książki? Nie doszukują się w nich siebie? Nie mają panu za złe, że ktoś może pomyśleć, że właśnie tacy są? Zwłaszcza, że fabuła jest mocno zakorzeniona we współczesnym Krakowie.

Koleżanki i koledzy z cyrku – jak nie bez powodów nazywam komendę wojewódzką – nigdy nie dali mi odczuć, że mają pretensje o takie, a nie inne ukazanie warunków ich pracy czy panujących w naszej firmie układów. Przeciwnie, wiele osób chwaliło mnie za odwagę pisania o pewnych rzeczach wprost. Zdarzały się też bardzo sympatyczne sytuacje, gdy ktoś zaczepiał mnie na korytarzu i mówił „Słuchaj, miałem taką super akcję… musisz ją wykorzystać w swojej następnej książce!”.

Ile jest prawdy w pana kryminałach? Większość pisarzy opisuje zbrodnie, które są czystą fikcją, pan ma ze zbrodnią styczność w pracy. Czy to ułatwia pisanie kryminałów?

Na szczęście pracę w tak zwanym terenie, gdzie ma się kontakt z przejawami zła różnego kalibru, mam już za sobą.

Pewnych rzeczy jednak nie da się zapomnieć, po prostu stoją człowiekowi przed oczami, wgryzają się w psychikę. Zabójstwa, gwałty, porwania, pedofilia… Te doświadczenia uwierają jak gwoździe w bucie, więc to, że mogę o nich pisać, traktuję trochę jak autoterapię. Czy opisuję wprost rzeczywiste zbrodnie? Nie. Czy w moich powieściach jest wiele prawdy? Wszystko jest prawdą – jeśli nie fabularną, to emocjonalną.

Pewnych rzeczy jednak nie da się zapomnieć, po prostu stoją człowiekowi przed oczami, wgryzają się w psychikę

Wielu miłośników kryminałów fascynują postaci seryjnych morderców. W pana serii mamy do czynienia z Kubą Szpikulcem. Jak buduje się taką postać? Zgaduję, że w praktyce nieczęsto spotyka pan seryjnego mordercę.

Amerykańscy naukowcy przeprowadzili ponoć badania, wedle których każdy człowiek w życiu spotyka seryjnego zabójcę trzydzieści sześć razy. Rzecz jasna w przypadku kogoś, kto sam jest seryjnym zabójcą, ta liczba rośnie (śmiech). Zdarzało mi się rozmawiać z zabójcami i psychopatami, więc w pewnym sensie stanowiło to ułatwienie. Jednak przy tworzeniu Kuby Szpikulca popuściłem wodze fantazji. Cieszę się, że skutecznie. Niemniej rodził się on znacznie dłużej, niż mogłoby się wydawać.

Czy odnajdziemy choć trochę pana w którymś z pańskich bohaterów (optymistycznie zakładam – policjantów, a nie seryjnych 😉 )?

Pamiętam, że jedna z redaktorek, które pomagały mi oszlifować „Dziewczyny, które miał na myśli”, starała się przekonać mnie do złagodzenia pewnej sceny, argumentując, że jako kobieta nie będzie już mogła lubić Kuby Szpikulca. Uparłem się, że ta scena musi być drastyczna, żebyśmy nie zapomnieli, kim jest Kuba. Owszem, momentami może wzbudzać sympatię, ale tak czy inaczej pozostaje potworem.

Ech, chyba to nie jest odpowiedź na Pani pytanie… Tak na serio, jakąś cząstkę mnie można znaleźć w wielu bohaterach cyklu o Bednarskim i spółce… Nawet w postaciach kobiecych (śmiech). 

Czy można powiedzieć, że jacyś pisarze ukształtowali pana gust, styl?

Od drugiej klasy podstawówki wręcz pożerałem książki. Najpierw fantastyczne, później było trochę horrorów i dzieł egzystencjalistów, jeszcze później kryminały i thrillery. Do tego wiersze i teksty piosenek takich zespołów jak The Cure czy Republika. Gdzieś po drodze przyswoiłem sporo literatury rosyjskiej, czytanej w oryginale podczas studiów. Z pewnością niezatarte piętno odcisnął na mnie Michał Bułhakow, o którego „Mistrzu i Małgorzacie” pisałem pracę magisterską. Rzecz jasna było też wielu innych pisarzy, których twórczość wywarła na mnie wpływ. Jednak moim numerem jeden od ponad dwudziestu lat jest – i zapewne pozostanie – amerykańska pisarka Kathe Koja, do której „Urazów mózgu” czy „Zera” zawsze wracam z przyjemnością.

Dla jakiego czytelnika pisze pan książki? Komu rekomendowałby pan swoją serię kryminalną?

Nad tym akurat nigdy się nie zastanawiałem. Mam tak różnych czytelników, że wrzucenie ich do jednego worka raczej nie jest możliwe… Co ciekawe, kiedy rozmawiam z osobami, które czytały moje powieści, zdarza się, że ktoś zachwyca się czymś, co kogoś innego irytuje. Nie da się zadowolić wszystkich, myślę jednak, że moja seria ma wiele atutów. Warto przekonać się o tym samemu.

Gdyby miał pan w dwóch zdaniach streścić cykl?

Z przekory zrobię to w jednym zdaniu: zabawna, a zarazem przygnębiająca opowieść o kondycji polskiej policji i jej klienteli.

49 Shares:
Może zainteresować Cię także