To świat, do którego czytelnicy uwielbiają powracać. Pod koniec ubiegłego roku na półki księgarskie trafiła najnowsza powieść Hanny Kowalewskiej Okna z widokiem na Weronę – siódma część bestsellerowego cyklu o Zawrociu. Tak jak w poprzednich tomach autorka i tym razem zadbała o to, by lektura była emocjonującą, niemal magiczną przygodą. Nic dziwnego, fani nazywają Hannę Kowalewską „czarodziejką słów”. Jak zatem od lat udaje się pisarce wyczarowywać Zawrocie?

Pierwsza powieść z zawrociańsiej serii, „Tego lata, w Zawrociu”, ukazała się wiele lat temu, a ciągle jest w księgarniach, podobnie jak następne książki z serii. Czytelnicy czekają niecierpliwie na kolejny tom. Jaka jest, Pani zdaniem, tajemnica sukcesu tej serii? 

Seria trwa, bo Matylda, główna bohaterka cyklu o Zawrociu i jednocześnie narratorka, jest na wskroś współczesną kobietą, mimo że wymyśliłam ją wiele lat temu. Jest silna, niezależna, inteligentna, charakterna. Ma w dodatku ciekawe życie i otaczają ja nietuzinkowi ludzie, dzięki czemu czytelnicy zaglądają na przykład w kuluary teatru, do galerii, do pisarskiej pracowni. Do tego Warszawa, Lilów, Zawrocie, osada ekscentryków nad jeziorem, Paryż, muzyka i tak dalej. Sporo w jej życiu mężczyzn, co też  ubarwia fabułę. Dla mnie najważniejszy jest inny rys jej osobowości – nienasycona ciekawość i skłonność do natykania się na tajemnice…

Ale czytelników przyciąga też tytułowe Zawrocie – to jakie jest, i to, jak się z tego miejsca patrzy na świat. Tego domu i posesji nie chce się opuszczać. Czytelnicy tęsknią za Zawrociem, wracają do moich książek i czekają na następne.

Co tak bardzo ich przyciąga? Czy w Pani zamyśle Zawrocie ma być dla czytelników miejscem, do którego ucieka się przed codziennością?

Przy pisaniu pierwszych części niewiele myślałam o czytelnikach. Byłam ja i powieściowy świat. Teraz jest inaczej, bo dzięki spotkaniom autorskim i ostatnio także Facebookowi wiem więcej o fanach serii o Zawrociu. Część z nich oczywiście szuka takich powieściowych światów, dzięki którym mogą się oderwać od codzienności. I Zawrocie chyba im to daje. Szukają też azylu, ładu, odrobiny harmonii, bo świat jest teraz pełen chaosu informacyjnego, zmian, bałaganu etycznego. Estetyka świata wokół nas też może przerażać. Wszędzie tandeta i plastik. Za bramą Zawrocia jest inaczej, spokojniej, ładniej, cieplej, bo zawsze tam płonie ogień na kominku, ważna jest tu sztuka, dobra rozmowa, jakość, uważność. Sprawy jeszcze toczą się po staremu. Ale jest też świat zza bramy, niepolukrowany, i myślę, że to też odpowiada moim czytelnikom, bo problemy w moich powieściach nie są wydumane, lecz prawdziwe. Ale nawet po najtrudniejszych powieściowych scenach można pogrzać się przy kominku.

Jak się wymyśla siódmy tom bestsellerowego cyklu? 

Podobnie jak pozostałe. Z niewiadomej przyczyny, na spacerze, pod prysznicem, przy kawie pitej na zalanym słońcem tarasie, przed snem przychodzi do głowy scena lub dwie, słyszy się dialog bohaterów, czuje się to, co myślą i przeżywają w tej scenie, jest się nimi niemal, wie się, co będzie dalej. Taki nagły rozbłysk, jakby się otworzyły drzwi czy brama. Muszę to jak najszybciej zapisać, bo jeśli tego nie zrobię, to wszystko wyparowuje z pamięci i zostają tylko powidok oraz poczucie straty. 

O czym tak naprawdę jest Pani nowa powieść

Trudne pytanie. O wielu rzeczach. O miłości. O rodzinie. O niszczącej przeszłości, która nie chce odejść i z którą trzeba się zmierzyć. O zmowie milczenia i jej skutkach. O pokaleczonych ludziach, którzy mimo to starają się być szczęśliwi – i o takich, którzy tego nie potrafią. O miejscu, do którego chce się wracać. O urodzie zimy. O budowaniu wokół siebie przyjacielskiego kręgu. O mocnych kobietach, które się nie poddają. O życiowych porządkach. Można by wymieniać dalej, bo piszę grube i wielowątkowe powieści. Co jednak jest jej sednem, tym czymś, wokół czego jest ona zbudowana?

Dawno temu zaczęłam malować obraz – palenisko, płomienie wzbijające się wysoko, zawieszony w powietrzu dzban, z którego wylewa się woda, ale jest jej za mało, by ugasić ogień. Choć może to ognia jest za dużo. Gdy dobrze się przyjrzeć, w płomieniach można dostrzec pysk i kopyta konia. Nie namalowałam go świadomie, jakoś sam wprosił się do tego dotąd niedokończonego obrazu, symbolizując dzikość, żądze, tratowanie wszystkiego wokół, pęd na oślep. Ten obraz wpadł mi w oko parę dni temu przy porządkach i pomyślałam sobie, że jest duża zbieżność między nim, a moją nową powieścią. W niej też ogień wymyka się spod kontroli, są bohaterowie, którzy nad nim usiłują zapanować, ale ogień potrafi się odradzać, gdy tylko znajdzie dobre warunki, zwłaszcza ten ogień, który nas spopiela od środka. Jeden podmuch i już znowu mamy pożar…

Tytuł zdaje się zapowiadać inną powieść. Werona kojarzy się z Włochami, podróżą, słońcem. A tu mamy luty, polską prowincję, zarośnięta bluszczem i przykrytą śniegiem posesję w pobliżu Zawrocia… 

To prawda, tytuł jest trochę mylący, choć po przeczytaniu pierwszych rozdziałów wszystko się wyjaśnia. Powieściowa Werona jest zresztą jedną z najlepszych bohaterek książki. Można wiele razy patrzeć na pewnie miejsca, ale tak naprawdę ich nie widzieć. Można latami ocierać się o tajemnicę, ale jej nie dostrzec. Jak już się przejrzy na oczy, można udawać, że się tego nie widzi albo ruszyć w głąb przeszłości i rozwikłać mroczną rodzinną tajemnicę, po drodze poznając i niejako wskrzeszając urokliwe miejsce, gdzie splatały się miłość i cierpienie, słodkie grzeszki i prawdziwe dramaty. Tak właśnie robi Matylda. Mam nadzieję, że Werona to miejsce, o którym czytelnicy łatwo nie zapomną i do którego będą tęsknić jak do Zawrocia.    

Mroczna rodzinna tajemnica… Cykl o Zawrociu to w ogóle świat pełen tajemnic. Tym razem Matylda usiłuje się przedrzeć przez zmowę milczenia. Momentami jest groźnie… jak w thrillerze. 

Momentami! Matylda na początku „Okien z widokiem na Weronę” ma nadzieję, że trafiła na trop czegoś lekkiego i przyjemnego, czym będzie mogła wypełnić czas do powrotu Pawła z Paryża. Wyjazd ukochanego się przedłuża, a tajemnic jest więcej niż Matylda się spodziewała, w dodatku szybko się okazuje, że jedna jest z takich, których nie mamy ochoty poznać. Matylda jednak jest zbyt ciekawska, poza tym nie ma wyjścia, musi się z nią zmierzyć. Cała książka nie jest jednak tak mroczna. Pamiętajmy że thriller wydarzył się w odległej przeszłości. W teraźniejszości mamy jego odpryski i mamy bohaterów, których to mocno dotknęło i jeszcze dotyka. Ale w powieści jest dużo innych wątków.  Od dawna pilnuję, by w moich książkach była równowaga między mrokiem i światłem. Mam nadzieję, że tak jest właśnie tutaj.    

Bez wątpienia tym, co wyróżnia Pani książki jest psychologia. Każda z postaci jest inna, ma swój świat, uczucia. Jednym bohaterom czytelnicy kibicują, inni mogą wydawać się odpychający. Te różne postaci, różne typy osobowości przychodzą do Pani same, czy może inspiracją jest prawdziwe życie i obserwowanie otoczenia?

Lubię zastanawiać się nad motywacjami ludzi i pewnie stąd ten psychologiczny rys w moich powieściach. Przy rozpoczęciu każdej nowej książki obiecuję sobie zresztą, że będzie krótka, kameralna i będzie w niej niewiele postaci. A potem wszystko się rozrasta. To problem, gdy ma się ambicję wykreowania nawet takich bohaterów, którzy w powieści występują w jednym fragmencie. 

Z głównymi postaciami jest zresztą inaczej. Często przychodzą do mnie już jakby gotowi do wkroczenia na karty powieści, widzę ich, czuję, rozumiem, instynktownie wiem, jak postąpią w tej czy innej scenie. Niektóre z tych postaci mocno się rządzą w powieściowym świecie, to one mnie prowadzą, a nie ja je. 

Ile te „przychodzące” postacie mają wspólnego z rzeczywistością, która mnie otacza? Wszystko i nic. Nie przepisuję z życia, ale gdzieś w mojej podświadomości, czy nadświadomości nawet, sklejają się moje obserwacje, wiedza, emocje, tęsknoty, obsesje, drobiny z wyobraźni w jedną, nową całość. 

Czytelnicy nazywają Panią czarodziejką słów i obrazów. Czuje się nią Pani?

Myślę, że wszyscy pisarze są czy starają się być czarodziejami słowa i obrazów, tylko niektórym czarowanie lepiej wychodzi… Spotykam się z takimi pochwałami, więc chyba mnie  wychodzi nie najgorzej. Moi czytelnicy doceniają pracę nad frazą, melodią języka, bogactwem słownictwa. Usiłuję też stworzyć jak najbardziej sugestywne, obrazowe sceny. Powieść to taki kapelusz, z którego wyciąga się kolejne akapity, dialogi, opisy, emocje. Jednak bez wyobraźni czytelników, ich gotowości na powieściowe króliki czy wyfruwające gołębie, nic się nie może udać. 

Co czeka Matyldę i Pawła oraz pozostałych mieszkańców Zawrocia w przyszłości? Co Pani  dla nich szykuje?

„Okna z widokiem na Weronę”, mimo ponad 600 stron, nie wyczerpały moich pomysłów na zawrociańską serię. Jednak nie mogę ich zdradzić, głównie ze względu na fanów serii. Gdy na Facebooku wkleiłam treść promocyjnej notki nowej powieści, to sporo osób postanowiło do niej nie zaglądać, żeby sobie nie zepsuć czytania. To mi dało do myślenia. Sądzę, że moim czytelnikom wystarczy informacja, że planuję dalszą część i że szuflada z cyfrą 8 od dawna nie jest już pusta. Nie obiecuję, że to będzie szybko, ale seria trwa, życie w Zawrociu toczy się dalej, a kolejna tajemnica będzie bardzo zaskakująca. Już się na to cieszę, choć przede mną pisanie innej książki. 

Na zdjęciu: Hanna Kowalewska. Fot. Agnieszka Herman

0 Shares:
Może zainteresować Cię także