Miasto głupców, czwarty tom bestsellerowego cyklu o Dionizie Remańskiej już w księgarniach.

Zacznijmy od rozmowy o bohaterce. Miasto głupców to czwarty tom kryminalnej serii z Dionizą Remańską. Czy podczas pisania serii zmieniły się Pani relacje z bohaterką? Czy po tylu wspólnych przygodach zżyła się Pani z Dionizą, czy wręcz przeciwnie, jej nieustępliwość i twardy charakter sprawiają, że miałaby Pani ochotę ją uśmiercić w kolejnym tomie?

Spędziłam z moją bohaterką ponad dwa lata. Początkowo miałam wobec Dionizy mieszane uczucia, ale z biegiem czasu zdążyłam się z nią zaprzyjaźnić i nie miałabym nic przeciwko wspólnemu wypadowi na kawę lub na coś mocniejszego. Szkoda, że to niemożliwe.

A gdyby miała się Pani wcielić w rolę swojej bohaterki, z rozwiązaniem jakiej sprawy chciałaby się Pani zmierzyć?

Moje wcielenie się w detektywkę byłoby jednym wielkim nieporozumieniem. Nie mam problemów z logicznym myśleniem, gorzej natomiast ze spostrzegawczością, która w tym zawodzie jest niezbędna. Niestety jestem znana z tego, że przez rok nie udało mi się zauważyć betonowego słonia (w skali 1:1), mimo że codziennie miałam go przed sobą, gdy wyjeżdżałam z pracy. Kościelna wieża też jakimś sposobem się przede mną ukryła. Podejrzewam więc, że mogłabym nie zauważyć trupa, nawet gdybym na niego upadła.

Punktem wyjścia dla mojej wyobraźni jest zawsze impuls wywołany właśnie przez pozornie nic nieznaczący widok lub usłyszane słowa.

Czy Dioniza ma w sobie takie cechy, których jej Pani zazdrości? A może wykreowała ją Pani na swoje podobieństwo i wiele cech macie wspólnych?

Dioniza dostała trochę moich cech. Logiczne myślenie, poczucie humoru, niecierpliwość, tolerancja dla ludzkich słabości i niepielęgnowanie uraz to mój osobisty wkład w jej charakter. Natomiast łatwość nawiązywania kontaktów, pewność siebie, przebojowość i niekiedy wręcz bezczelność to cechy, których nie posiadam, choć bardzo chciałabym się nimi odznaczać. Podobnie jak znajomość sztuk walki, której bardzo jej zazdroszczę.

Opuszczone domy, zarośnięte ogrody, usłyszane zdanie, napotkany przypadkiem człowiek, a może coś zupełnie innego? Co najczęściej staje się punktem wyjścia dla tworzonych przez Panią historii?

Punktem wyjścia dla mojej wyobraźni jest zawsze impuls wywołany właśnie przez pozornie nic nieznaczący widok lub usłyszane słowa. Kiedyś przypadkowo natrafiłam w pobliskim lesie na pozostałości po wyburzonym domu. Gdy zobaczyłam resztki fundamentów i piwnicę, od razu wiedziałam, że będzie się tam działo coś złego. Podobnie się stało, gdy powyżej szpitala w Wilkowicach napotkałam stare tarasy do leżakowania, zasypane zeschłymi liśćmi. Niby nic szczególnego, ale ja natychmiast ujrzałam w wyobraźni rękę wystającą spod tych liści.

W Mieście głupców młode małżeństwo kupuje dom obarczony dramatyczną historią. Skąd pomysł na tak niełatwą emocjonalnie opowieść?

Obmyślałam właśnie fabułę do czwartej części, gdy nagle pomyślałam, że warto by zejść z utartych szlaków i użyć jakiegoś nietypowego motywu jako siły napędzającej działanie zabójcy. W wyobraźni pojawił się owiany złą sławą ogród i przechadzająca się po nim Biała Matylda, ale początkowo w tej opowieści nie występował Ratio. Jego historia przyszła do mnie sama, więc nie miałam wyboru, musiałam ją napisać.

Ratio to rzeczywiście świetna postać, więc cieszę się, że znalazł się w książce. Ten bohater łączy się poniekąd z moim kolejnym pytaniem. Historia opisana w Mieście głupców mogłaby się wydarzyć naprawdę. Czy pisanie o dramatach ludzi takich jak my, takich jak nasi bliscy, sąsiedzi, znajomi, nie jest zbyt obciążające emocjonalnie?

Jestem bardzo odporna psychicznie, a jednak napisanie tej książki wiele mnie kosztowało. Najgorsze były retrospekcje oznaczone jako „Kiedyś, gdzieś” oraz „Dawniej”. Nigdy nie miałam do czynienia z przemocą rodziców wobec dzieci, nie dostałam od moich rodziców nawet symbolicznego klapsa, dlatego musiałam wczuć się w rolę katowanego dziecka, a to rozjechało mnie emocjonalnie. Wczuwanie się w rolę zabójcy jest jednak zdecydowanie łatwiejsze.

Co sprawia, że małe miasteczka są tak wdzięcznym tłem kryminałów?

Małe miasteczka na ogół kojarzą się z sielskością. Wielu mieszkańców wielkich miast wyobraża sobie uśmiechniętych, życzliwych ludzi, wiodących spokojne, wręcz leniwe życie w malowniczych domach wyrastających pośród ukwieconych ogrodów. Dlatego wprowadzenie do takiego miasteczka okrutnego mordercy wzmacnia na zasadzie kontrastu efekt grozy, buduje dodatkowe napięcie, zwłaszcza że liczba podejrzanych jest tu ograniczona. Można wówczas stać się w wyobraźni jednym z mieszkańców i spoglądać nieufnie na sąsiadów, myśląc przy tym, że może to właśnie jeden z nich zabija.

Dobry kryminał ze świetnie skonstruowaną zagadką obroni się sam, niepotrzebne mu rozwłóczone flaki, rozbryźnięty mózg czy kończyny luzem.

Do poszczególnych tomów serii z Dionizą Remańską wplata Pani wątki legend, lokalnych przesądów. Wprawdzie tworzy je Pani na potrzeby fabuł, ale czy prywatnie interesuje się Pani legendami? I czy wierzy Pani w to, że w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy?

Lubię słuchać opowieści o dawnych czasach, uwielbiam też wszelakie legendy. Traktuję je jednak wyłącznie jako ciekawostkę. Jestem racjonalna aż do bólu i nawet jako dziecko nie wierzyłam w żadne duchy, upiory, czy inne milutkie wytwory ludzkiej wyobraźni.

Jesienią pojawi się piąty tom serii z Dionizą. Czy to będzie ostateczne rozstanie z bohaterką, czy możemy liczyć, że jeszcze Pani do niej kiedyś wróci?

Cykl z Dionizą został zamknięty piątym tomem i nie przewiduję jego kontynuacji. Ale nigdy nie powinno się mówić „nigdy”, więc ja również nie zamierzam się zarzekać, że już nigdy nie napiszę o Dionizie.

Dużo się ostatnio mówi o przemocy w literaturze kryminalnej. W Pani książkach nie ma brutalnych opisów, choć historie bohaterów często są bardzo dramatyczne. Co Pani sądzi o opisach przemocy serwowanych bez niedopowiedzeń, z makabrycznymi szczegółami? Czy kryminał jako gatunek z założenia dotyczący najmroczniejszej strony ludzkiej natury usprawiedliwia epatowanie przemocą na papierze?

Zaliczam się do osób, na których takie opisy nie robią specjalnego wrażenia, co jednak nie oznacza, że  bezwarunkowo je akceptuję. Uważam, że niekiedy są wręcz niezbędne dla wiarygodnego przedstawienia fabuły, ale tylko wtedy. Nie popieram pisania o okrucieństwie i brutalności dla samego pisania. Dobry kryminał ze świetnie skonstruowaną zagadką obroni się sam, niepotrzebne mu rozwłóczone flaki, rozbryźnięty mózg czy kończyny luzem. Moim wzorem pisarskim jest Ross Macdonald, który potrafił wywołać u mnie ciarki, choć w jego książkach nie ma ani jednaj takiej sceny.

Kontynuując temat przemocy… Przemoc domowa to palący problem, zwłaszcza w pandemicznych czasach, kiedy wiele rodzin nagle zostało zmuszonych do tego, by spędzać ze sobą więcej czasu pod jednym dachem. Czy uważa Pani, że literatura kryminalna jest dobrym miejscem na to, by zwracać uwagę na tego typu problemy, pokazywać ich skalę i wagę?

Uważam, że przemoc domowa jest ogromnym problemem, dlatego powinno się korzystać z każdej możliwości, by uczulić innych na tę kwestię. Literatura kryminalna nadaje się do tego wręcz idealnie, gdyż tutaj łatwo jest wpleść wątek przemocy tak, że nie będzie sprawiać wrażenia wklejonego na siłę.

Wróćmy do lżejszych tematów. Pisanie w duecie – ciekawy eksperyment czy zbędna komplikacja? A jeśli pisać w duecie, to czyje nazwisko na okładce widziałaby Pani najchętniej obok swojego?

Kiedyś uważałam, że nie podołałabym takiemu wyzwaniu, lecz ubiegłoroczny wiosenny lockdown sprawił, że zmieniłam zdanie. Dostałam wówczas propozycję, by wraz z Agnieszką Lis i Anią Kasiuk pisać powieść, której odcinki powstawałyby na bieżąco, bez żadnego planu. Było to ciekawe doświadczenie, świetnie się bawiłam, rozmyślając, na jaką minę moje koleżanki mnie wrzucą. Chętnie powtórzyłabym ten eksperyment. Mogłabym też napisać książkę w duecie z Asią Radosz, która  umie tak genialnie przekuć rzeczywistość w słowa, że dzięki niej pokochałam żużel, choć przedtem był mi całkiem obcy.

Czyta Pani dużo książek. Który z ostatnio przeczytanych tytułów zrobił na Pani największe wrażenie?

Ostatnio przeczytałam książkę  noszącą tytuł Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Historia bez końca. Jest to bardziej dokument niż powieść fabularna, ale właśnie dzięki tej formie jej autorka, Alice Lugen, oddała w pełni całą grozę wydarzeń, a także zawiłości rządzące radziecką administracją i służbami.

Czy jest coś, co chciałaby Pani przekazać czytelnikom, którzy nie mieli jeszcze okazji sięgnąć po serię z Dionizą?

Drodzy czytelnicy! Jeżeli lubicie opowieści zmuszające do myślenia, gdzie zbrodnia wcale nie gra głównej roli, a ich bohaterka nie jest jednoznaczna, są to książki dla Was. Jeżeli jednak wolicie szybką, choć niekoniecznie prawdopodobną akcję oraz bohaterów unurzanych po szyję we krwi, darujcie je sobie, bo czeka Was rozczarowanie.

Książka Hanny Greń Miasto głupców w księgarniach od 5 maja br.

Źródło: rozmawiała Anna Rychlicka-Karbowska, fot. Ogniskova

30 Shares:
Może zainteresować Cię także