Wieku nie widać, nie ma ciężaru i kształtu, a jednak ma na nas ogromny wpływ. Jedna kwestia to ta, jak my się czujemy z upływem czasu. Druga – jak widzi nas otoczenie. Przyjemności i przypadłości starzenia się – to podtytuł książki “Poza czasem” Lynne Segal, w której australijska pisarka przygląda się byciu starym z różnych perspektyw. Mamy dla Was fragmenty tej książki. Polecamy!

“Poza czasem”, Lynne Segal, tłum. Katarzyna Byłów. GlowBook 2023.

Podążę teraz za moją pierwszą przewodniczką po krainie starości, bo nikt nie opisał sprzeczności związanych ze starzeniem się z większą przenikliwością niż owo niezłomne wcielenie feminizmu, Simone de Beauvoir. Wchodząc w wiek średni poczuła, że nie jest w stanie otrząsnąć się z szoku wywołanego świadomością, że nie jest już młoda: „Jakim sposobem coś, co nie posiada kształtu i nie składa się z materii, może przygniatać mnie takim ciężarem, że przestaję oddychać?”. Za naszej młodości Beauvoir była głównym źródłem inspiracji dla wielu osób z mojego, bardzo specyficznego, „powojennego” pokolenia, w swojej „Drugiej płci” dając nam impuls byśmy stawiały czoła i opór symbolicznej i społecznej marginalizacji kobiet. Jednakże piętnaście lat po opublikowaniu owego wezwania do walki, sama Beauvoir nie była w stanie oprzeć się narastającej rozpaczy, którą odczuwała konfrontując się z własnym starzeniem się, o czym pisała w trzeciej części autobiograficznego zapisu jej życia i czasów, opublikowanej w 1963 r. książce „Siłą rzeczy”.   

Beauvoir odczuwała ją mając zaledwie pięćdziesiąt pięć lat – dowiadujemy się, że nienawidziła patrzeć na własną twarz w lustrze, żałowała, że nie ma kochanka, być może tym bardziej, że widziała jak wiele pięknych i chętnych kobiet lgnęło do mężczyzny, którego uczyniła swoim towarzyszem życia – Jean-Paula Sartre’a, który wówczas był już fizycznie słaby i szybko podupadał na zdrowiu. Najbardziej rozpaczała, że już nigdy nie będzie jej dane odczuć jakichkolwiek nowych pragnień, ani publicznie ich wyrażać. „Już nigdy!”, lamentuje, wskazując na przemijanie wszystkiego, co odtąd miało stać się dla niej nieuchwytne. Z myślą o dawnych radościach, planach i projektach, pisze: „to nie ja odrywam się od moich dawnych chwil szczęścia, to one odrywają się ode mnie”.

Z tym samym odczuciem wiele razy spotykałam się u wielu kobiet, niekiedy wypowiadających się z żalem, niekiedy bardziej żartobliwie, tak jak północnoamerykańska powieściopisarka Alison Lurie: “Niedługo po tym, jak stuknęła mi sześćdziesiątka, zostałam porzucona przez magazyn „Vogue” i jego klony…Nieumyślnie na stałe je do siebie zraziłam, po prostu tym, że się zestarzałam. Z ich perspektywy stałam się przypadkiem eznadziejnym”. Podejście Beauvoir jest dużo bardziej ponure, gdy na zakończenie swojej książki stwierdza: „Wspomnienia słabną, mity się zacierają, plany gasną w zarodku. Tak jest ze mną i tak jest ze światem. Jeśli ta cisza ma trwać nadal, jakże długie wydaje mi się to krótkie życie, jakie mnie jeszcze czeka!”.

„Już nigdy”, rozpaczała pięćdziesięciopięcioletnia Beauvoir, nie znajdując pocieszenia. Już nigdy nie będzie miała kontroli nad życiem, nie będzie pragnąć ani wyrażać pragnienia, podczas gdy niegdyś pędziła „naprzód unoszona przez własne nadzieje”. Okazało się jednak, że później Beauvoir wielokrotnie zmieniała zdanie co do tego, co mogła jeszcze zrobić i powiedzieć. Jej „już nigdy” nie pojawiło się ponownie w ten sam ponury sposób w jej późniejszej twórczości. Dziesięć lat później, gdy napisała „Tout compte fait” (wydane w 1974 r.), okazało się, że nie wszystko jeszcze zostało powiedziane, a jeszcze więcej zostało do zrobienia. Beauvoir ostatecznie była bardzo zajęta kierowaniem własnym życiem i wprowadzaniem w nim zmian.

Widzimy zatem że, wbrew sile rzeczy, wiele się w jej życiu zmieniło wraz ze zmieniającym się kontekstem politycznym, z pojawieniem się nowych relacji osobistych. Sześćdziesięcioletnia Beauvoir nie miała u boku nowego mężczyzny, ale – co interesujące – znalazła nową radość, nową miłość, a nawet nowe poczucie jedności. Tym razem nie chodziło wyłącznie o Sartra (zawsze pozostała do niego przywiązana), ale o kobietę, Sylvie Le Bon, młodszą od niej o trzydzieści trzy lata. Ponadto zaangażowała się w nowe projekty, a nawet zaczęła identyfikować się z nowym nurtem politycznym, z feminizmem. „Dziś uległam przemianie” miała wtedy powiedzieć „naprawdę stałam się feministką”.

Co jednak jest szczególnie znaczące, podczas gdy Beauvoir była w stanie wykonać w swoim życiu kolejny zwrot, w pewnej mierze poprzez nawiązanie więzi i zidentyfikowanie się z dużo młodszą partnerką, w swoich późniejszych książkach nadal zdecydowana była dokumentować ciężki los osób starych (choć niekoniecznie był to jej własny los). Jej refleksje nad starzeniem się stanowią jedną z nici będących osnową niniejszej książki, w której przyglądam się jej analizie sposobów kulturowego pozycjonowania osób starych jako podporządkowanych i negowanych Innych. Dwadzieścia lat wcześniej podobnie opisała kobiety jako bezustannie symbolicznie relegowane do pozycji drugorzędnej wobec mężczyzn i męskości. 

Potrzeba poradzenia sobie z własnym, dogłębnym lękiem i przerażeniem związanym ze starością, skłoniła Beauvoir do podjęcia drugiej teoretycznej pracy badawczej, której wynikiem była opublikowana w 1970 r. „Starość”. Użyła w niej stosowanej przez siebie uprzednio formuły, zderzając spychanego na margines Innego (starych) z normą (młodych, płci męskiej). Tak jak wcześniej, i tym razem podkreślała, że pogardliwe znaczenia przypisywane odrzucanemu, umniejszanemu Innemu nie wynikały w istocie z ciała, ale z całokształtu sytuacji kulturowego zaniedbania i poniżania: „człowiek nie żyje nigdy w stanie naturalnym”. Kobiety także nie. Pomimo własnego lęku przed starością, Beauvoir nie próbowała jej „odwidzieć” rozpoczynając dzieło przywracania jej znaczenia i mówienia w jej imieniu. Chodziło jej o to, że niezależnie od wieku musimy dostrzegać to „stare” w nas, pomimo że – o zgrozo – jego twarz, którą musimy być gotowi rozpoznać jako swoją, sprawia według Beauvoir niemal zawsze żałosne wrażenie. Jest to oblicze stworzenia, którego sytuacja pod względem gospodarczym, społecznym i psychicznym była i w dużej mierze nadal jest godna pożałowania. Dlatego też, z jednej strony Beauvoir podkreślała: „Przestańmy się oszukiwać. Sens naszego życia leży w przyszłości jaka nas czeka (…) Rozpoznajmy się w tym starym mężczyźnie czy w tej starej kobiecie”. Z drugiej strony nienawidziła starzejącego się ciała, zwłaszcza własnego. Przekonamy się, z jak małą dozą sympatii przedstawiała w swoich powieściach starsze, porzucone kobiety. 

/…/

Odważne spojrzenie na proces starzenia się, pióra wybitnej feministycznej pisarki Lynne Segal. Kim jest ta nieznajoma osoba, która z biegiem czasu zaczyna patrzeć na nas z lustra? Co dzieje się z ambicją i seksualnością, gdy przybywa nam lat? Czy starzy i młodzi muszą być w konflikcie ze sobą? Poza czasem, błyskotliwa i poruszająca książka Lynne Segal, domaga się korekty schematów i tabu, ograniczających osoby starsze. Rozwija i podejmuje dialog z wątkami nakreślonymi w słynnej książce „Starość” przez Simone de Beauvoir, spoglądającą na nas z okładki „Poza czasem”. Wnikliwe dzieło poruszające tematykę psychologii i polityki starzenia się, zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn.

Przeskakiwanie barier 

Strach pożera duszę ponieważ, niezależnie od wykonanej ostatnio postępowej pracy krytycznej, o której świadczy samo nazwanie po imieniu dyskryminacji ze względu na wiek – ejdżyzmu, teraźniejszość nadal przesycona jest rozmaitymi formami uprzedzeń wobec osób starszych. Są one wyczuwalne w powtarzanych do znudzenia, opierających się na statystykach obawach o „siwiejący świat”, w którym ludzie żyją dłużej. Z jednej strony, za dogłębnym przejmującym przerażeniem starością stoi szmat historii, język i kultura. Z drugiej strony dochodzi do poważnego szczucia jednego pokolenia na drugie, w którym rolę kozła ofiarnego wyznaczono przedstawicielom pokolenia wyżu demograficznego, osiągającym teraz wiek emerytalny. Oba te elementy wybrzmiewają w obawach dotyczących przewidywanej kosztownej opieki, jaką zapewnić trzeba będzie osobom powyżej siedemdziesięciu pięciu lat, które coraz częściej dożywają ponad osiemdziesiątki czy dziewięćdziesiątki. A jednak, pomimo konfrontowania się z tak wieloma negatywnymi odczuciami i lękami, zawsze pozostają jakieś szczeliny, przez które do innych pokoleń docierają odmienne głosy. Głosy te podnoszą się z różnych powodów, choć najczęściej pozostają częściowo stłumione przez większe, niekiedy podskórne, siły powodowane strachem, wstydem lub niepewnością. 

Gdy jednak zaczniemy rozglądać się za różnymi głosami i tekstami, których zamiarem jest podważenie kulturowego przekazu o międzypokoleniowych zmaganiach, okazuje się, że nie tak trudno je znaleźć. Pomimo że rzadko mają okazję się pokazać pośród binarnych przeciwstawień, które główny nurt publicystyki tak lubi podtrzymywać i nagłaśniać, propagowanie bardziej harmonijnych kontaktów pomiędzy młodymi a starymi jest obecnie widoczne w co bardziej twórczych prac naukowych prowadzonych w ramach przeróżnych dyscyplin. W Wielkiej Brytanii, badaczka literatury Helen Small uosabia tę tendencję w swojej wydanej w 2007 r. książce pt. The Long Life. Sama będąc tuż po czterdziestce, Small bada to, co o starości mają do powiedzenia ludzie świata nauki i literatury, interesuje ją różne kształtowanie się związków pomiędzy długim a udanym życiem, a także co może przeszkadzać w osiągnięciu obu. Często ubolewa nad skąpością nowożytnych filozoficznych przemyśleń na temat starości. Refleksja nad nią jest według niej kluczowa, z powodu „konsekwencji jakie niesie dla tego, co uważamy za udane życie” oraz z uwagi na to, że starość pokazuje nam „jak mierzymy szczęście”, odzwierciedlając jednocześnie kwestie cnót i sprawiedliwości.          

Ogólnie biorąc, w ostatnich dwudziestu latach nastąpił szybki rozwój dziedziny, którą nazywamy gerontologią humanistyczną, której celem jest odejście od ściśle empirycznego dyskursu głównego nurtu gerontologii, skupiającego się na starzejącym się ciele i jego potrzebach. Badaczki i badacze przyjmujący podejście humanistyczne, jak Thomas Cole i Ruth Ray, twierdzą, że bardziej interesują ich kwestie interpretacji, retoryki i narracji, obejmujące aspekty postrzegane jako psychiczno-społeczne, etyczne, egzystencjalne i duchowe. Przełamywanie barier pomiędzy pokoleniami stało się w rzeczy samej jednym z głównych założeń tego podejścia, dążącego do wytworzenia i podtrzymania bardziej optymistycznego wizerunku starości. Z perspektywy humanistycznej, kluczowe epistemologiczne pytanie odnośnie starości brzmi: „co to znaczy się zestarzeć?” 

Sformułowane w ten sposób rozważania nad starością, jej znaczeniem i odczuwaniem, są najczęstszą formą dociekań w ramach tzw. „zwrotu ku kulturze” w życiu intelektualnym, który w ostatnich dekadach dwudziestego wieku rozwinął się w ramach dziedzin humanistycznych i niektórych nauk społecznych, w miarę jak coraz większą uwagę zwracano na generowanie i niestabilność subiektywności i znaczeń. Odpowiednio zadane pytania kierują naszą uwagę na rosnącą w ostatnich dziesięcioleciach popularność spisywanych przez ludzi wspomnień i innych form autobiograficznych, zarówno w obszarze nauki, jak i popkultury. Pomimo wiedzy o nieuniknionej wybiórczości i zniekształceń pamięci warunkującej życiowe, niekiedy łatwiej, a także bezpieczniej, powiązania między pokoleniami tkać na podstawie osobistych życiorysów pozwalających nam dostrzec przeszkody, pułapki i przyjemności, jakie ludzie napotykają w ciągu długiego życia. W kontekście wspomnień i pewnych gatunków naśladującej je beletrystyki, starość przestaje jawić się jako oddzielona od reszty życia obca kraina. W takich tekstach doświadczenia osób starych opowiadane są jako rozwijające się wątki, które wielokrotnie nawracają do przeszłości, w sposób przypominający grę na harmonii ręcznej, tworząc narrację, która rzadko sprowadza się do samego upływu lat, ukazując wielowątkowość zmagań, wyborów i okoliczności wynikających z młodzieńczych przeżyć, których ślady pozostają w psychice do samego końca. Wątki te zazwyczaj są widoczne także we wszelkich przejawach pomyślności bądź okrucieństw losu, przypadku bądź zmieniającej się sytuacji w kraju lub na świecie. W kolejnych rozdziałach szczegółowo omówię także to, jak niekiedy wątki te uwidaczniają się w specyficznych dla danej osoby sposobach radzenia sobie w podeszłym wieku z cierpieniem i stratą.

Do tej pory zaledwie garstka krytyczek i krytyków literackich przyglądała się tym kwestiom. Jedną z pierwszych była Barbara Frey Waxman, która w wieku czterdziestu dziewięciu lat opisała swoje badania nad autobiografiami starzejących się autorów w książce pt. To Live in the Center of the Moment (1997). Jak twierdzi, projekt rozpoczęła na podstawie osobistych i etycznych oczekiwań, że połączenie krytyki literackiej z lekturą tekstów autobiograficznych osób w starszym wieku umożliwi „przemianę naszego lęku przed starością i nieufności wobec starszych”. Oczekiwania były może wygórowane, ale jak zauważyła, jej własne myślenie rzeczywiście uległo zmianie pod wpływem lektury tekstów wielu starszych od niej kobiet, takich jak: May Sarton, Doris Grumbach, Maya Angelou, Audre Lorde, czy poetka Lucille Clifton. W Wielkiej Brytanii starzenie się było dotychczas pomijane jako temat w teorii literatury. Jednak wspomnienia i pokrewna im beletrystyka z pewnością pojawiają się coraz częściej, z nich zresztą zaczerpnęłam wiele materiałów do niniejszej książki. Jak dowiedzieliśmy się w poprzednim rozdziale, z eleganckich przemyśleń Jane Miller wynikało, że od swoich wspomnień z czasów młodości wolała własną starość. Oczywiście przyznała, że starzenie się pociąga za sobą wiele nieprzyjemnych rzeczy, jednocześnie jednak wskazując na częste trudności, z którymi zmagać się trzeba za młodu. Zdawała sobie sprawę, że miała wyjątkowe szczęście, pozostając w szczęśliwym związku małżeńskim przez czterdzieści lat, przez cały ten czas mogąc mieszkać w tym samym domu, miejscu, które niegdyś stanowiło jeden z ośrodków londyńskiego życia literackiego, wykonując zawód, który w dojrzałym życiu sprawiał jej najwięcej przyjemności. Pisze o własnych bolączkach, bólach, lukach w pamięci i innych przypadłościach, a także o straszliwym żalu, który odczuwała w związku ze śmiercią bądź zniedołężnieniem przyjaciół. Mimo wszystko, jak się dowiadujemy, zarówno ona sama, jak i wielu jej znajomych pozostaje aktywnych i w większości pogodnych. Trudności jakich nastręczają próby przerzucenia pomostu ponad przepaścią dzielącą młodych i starych występują jednak nawet w przypadku jej własnych młodych krewnych, których darzy szczerym uczuciem: „Widzę, że młodzi nie mają tak naprawdę powodu przejmować się starością…Ostatecznie, jest się młodym po to, aby móc nie myśleć o przyszłości i możliwym końcu”.


Lynne Segal
(ur. w 1944 r. w Sydney) – pochodząca z Australii, mieszkająca w Wielkiej Brytanii pisarka feministyczna, działaczka społeczna, profesorka psychologii i gender studies na Wydziale Studiów Psychospołecznych w Birkbeck College, University of London. Pisze m.in. dla brytyjskiego “Guardiana”. Autorka “Is the Future Female? Troubled Thoughts on Contemporary Feminism”, “Slow Motion: Changing Masculinities, Changing Men”, “Straight Sex: Rethinking the Politics of Pleasure”, współautorka “Beyond the Fragments: Feminism and the Making of Socialism”.

ARTYKUŁ SPONSOROWANY

0 Shares:
Może zainteresować Cię także
Syn złodziejki Grażyna Bąkiewicz
Więcej

Recenzja: Syn złodziejki

Siłą książki Bąkiewicz jest powściągliwość – nie ma tu krwawych scen zbrodni, ulicznych jatek, choć polała się krew, a ludzkie cierpienie sięgnęło dna. Nie ma też happy endu. Powieść kończy się tak, jak się zaczęła, w przypadkowym miejscu, w samym środku czyjegoś losu, na pograniczu nadziei i zwątpienia.