Iwona Banach dała się już poznać czytelnikom jako autorka bestsellerowych komedii kryminalnych. Dziś do księgarń trafia jej najnowsza książka Stara zbrodnia nie rdzewieje. Jaką zbrodnię tym razem będą tropić bohaterowie? I czy będą to poszukiwania nie tylko wciągające, ale też zabawne?

Tym razem Iwona Banach nawiązuje do sytuacji znanej z kryminałów choćby Agathy Christie – w pewnym hotelu dochodzi do zabójstwa, od tego czasu wszyscy goście stają się podejrzani. Kim okaże się morderca i jaki mógł mieć motyw?

Dość dodać, że goście eleganckiego hotelu to grupa początkujących literatów, a ofiarą morderstwa jest jeden z jurorów konkursu w którym debiutanci wzięli udział.

Samo miejsce w którym znajdują się przyjezdni przywodzi na myśl “pałac Królewny Śnieżki z daltonizmem i chorobą błędnika”. Dodatkowo obiekt znajduje się w miejscowości, której nazwy żaden z gości nie zna – wszyscy zostali do hotelu przywiezieni. Anturaż można więc określić, jako podejrzany. A do tego “chwilowo” nie ma dostępu do internetu (co martwi szczególnie najmłodszą z uczestniczek spotkania).

Śledztwo w sprawie zabójstwa prowadzi aspirant Andrzej Balicki, fan literatury kryminalnej i thrillerów (oraz krwawych horrorów). Czy policjant znajdzie mordercę? Sprawa wydaje się dodatkowo skomplikowana, ponieważ w pokoju ofiary przebywali wcześniej wszyscy goście hotelu (w tym, jak się okazuje, dawna miłość aspiranta). Co przyniesie finał śledztwa? Czy mordercą okaże się któryś z początkujących pisarzy? I jaką rolę w śledztwie odegra pewna niebieska papuga, która uparcie powtarza tylko jedno (niecenzuralne) słowo?

***

Głuszyn był jednym z tych nieoczywistych miejsc, które z jednej strony cieszą się zasłużoną sławą urokliwych, z drugiej – jeszcze bardziej zasłużoną nudnych. Był jak wszystkie te amerykańskie miasteczka z filmów o seryjnych mordercach, o których mieszkańcy mówią, że „to doskonałe miejsce dla rodzin z dziećmi” i że „nikt tu nigdy nie zamykał drzwi na klucz”, aż do momentu tej czy innej krwawej masakry z jednym czy może dwoma wyjątkami. Głuszyn nie był jednak amerykańskim miasteczkiem, nie był nawet miasteczkiem, a zaledwie podmiejską wioską, i nie było tu rodzin z dziećmi. Prawie wszystkie wyjechały do miasta za lepszymi szkołami i większymi sklepami. Nie było tu też żadnej krwawej masakry. Jeszcze nie było i choć w takich sprawach w sumie nigdy nic nie wiadomo, a często wszystko zależy od przypadku, to póki co na masakrę się nie zanosiło.

Średni wiek mieszkańców wahał się między „w krzyżu mnie łupie” a „gdzie są moje okulary”, czyli można spokojnie powiedzieć, że szanse na to, iż któryś z nich taką masakrę zapoczątkuje lub własnoręcznie jej dokona, były znikome. Z drugiej strony są jeszcze przyjezdni. Tu nie było ich nigdy wielu. Po pierwsze, nie docierała tu kolej, od jakiegoś czasu nie było też kursów autobusowych, co nie wszystkim się podobało, no, ale nadal były te nieszczęsne drogi. Nawet asfaltowe. Dodatkowo stary, zrujnowany dom Paciorków został sprzedany i przerobiony na pałac, a właściwie na jakiś hotelik w pałacowym stylu, co mogło sugerować, że pojawią się całe chmary przyjezdnych.

Mówią, że „klient w krawacie jest mniej awanturujący się”, a wyglądało na to, że właśnie dla takich klientów przeznaczony jest ten obiekt, ale… Nigdzie nie jest powiedziane, że morderca musi być krewki i nie może być zamożny czy elegancki.

Większość rozsądnych morderców załatwia swoje sprawy bardzo dyskretnie, nie zniżając się do biegania w zakrwawionych kalesonach z kosą czy siekierą.

Dochodziło do tego także zepsucie moralne. Wiadomo. W takich miejscach bardzo często uprawia się seks, i to ten pozamałżeński, oraz wszelkie rodzaje cudzołóstw, zdrad, romansów, a to – jak wiadomo – może prowadzić do zbrodni.

No i sam dom.

Dom Paciorków, tak jak i nieżyjący już jego właściciel Apoloniusz Paciorek, był owiany (albo osnuty) złą sławą. Bardzo złą. Dopóki pozostawał malowniczą ruiną, nikomu nie wadził. Teraz wszyscy się nim przejmowali.

Aspirant Andrzej Balicki lubił swoją pracę, swoją wioskę, swój posterunek i w ogóle wszystko lubił. Był bardzo spokojnym człowiekiem. W każdym razie się starał.

I wcale nie przeszkadzały mu braki w zakresie mordów zbiorowych, masakr i zabójstw na podległym mu terenie, nadrabiał to z nawiązką, czytając jak najkrwawsze horrory, kryminały i thrillery.

To bardzo martwiło jego starą matkę. Żonę też pewnie by zmartwiło, gdyby ją miał, ale nie miał i wcale się nie zanosiło, że jakąkolwiek znajdzie. Nie dość, że był już w wieku, kiedy starokawalerstwo przestaje uwierać, a staje się czymś w rodzaju drugiej natury, to na dodatek cały czas był w pracy albo siedział z nosem w książce. No i w wiosce, gdzie średnia wieku kobiet podchodziła lekkim krokiem pod sześćdziesiątkę, nie miał na co liczyć, bo jeżeli już, to żonę wolałby mieć nieco młodszą od siebie. Choć teraz, kiedy do pałacu zjechało aż tylu gości, czego jako dobry stróż prawa nie omieszkał zauważyć, w tym aż cztery całkiem młode kobiety, średni wiek trochę się obniżył i jego szanse wzrosły. Teoretycznie. Tylko teoretycznie, bo nie liczył, że będzie miał okazję którąkolwiek z nich poznać, i wcale do tego nie tęsknił.

Pragnął jednak znaleźć żonę swojemu podwładnemu. Odpowiednią żonę. Bo z żonami to jest tak: albo zostanie z chłopem, albo chłopa zabierze ze sobą. Ta druga opcja nie wchodziła w grę, bo Bartek, czyli posterunkowy Bartosz Krynicki, miał zostać w Głuszynie i nadal pracować razem z nim. Czyli potrzebna była taka żona, która nigdzie nie zabierze chłopaka, nigdzie nie wyjedzie, tylko przyjedzie i tu zostanie. Znalezienie takiej akurat w pałacyku było raczej niemożliwe, bo pałacyk to luksusy… Takie, których próżno by szukać w wiosce. Inna sprawa, że żona była konieczna, bo chłopak w końcu się zbiesi i zacznie rozglądać się gdzieś po świecie za życiową partnerką, potem zwyczajnie ucieknie, a na posterunek przyślą jakiegoś niedorobionego żółtodzioba, z którym będą same problemy.

Przeczytaj pozostały fragment komedii kryminalnej Iwony Banch, Stara miłość nie rdzewieje (kliknij tutaj).

***

IWONA BANACH – tłumaczka z języków włoskiego i francuskiego, pisarka. Absolwentka romanistyki (KUL) i resocjalizacji  WSPS). Autorka dziewięciu powieści nagradzanych w konkursach literackich. Prowadzi bloga  zastroniec.pl. Kiedy nie pisze – czyta. Kocha komputery, lubi szydełkować i wciąż uczy się nowych  języków. Bolesławianka z urodzenia i wyboru.

Iwona Banach przebojem wkroczyła na literackie salony z serią komedii kryminalnych, pokazujących w krzywym zwierciadle życie w małym miasteczku. Pierwsza część, zatytułowana Niedaleko pada trup od denata ukazała się jesienią 2019 roku i od razu podbiła serca czytelników. W czerwcu br. wydana została kontynuacja zatytułowana Głodnemu trup na myśli. Cięty język, humor ocierający się o absurd i groteskę oraz zabawa słowem sprawiają, że książka pisarki z Bolesławca wywołuje niepohamowane wybuchy śmiechu.

Książka Stara zbrodnia nie rdzewieje w księgarniach od 14 października.

Źródło: Wydawnictwo Dragon

4 Shares:
Może zainteresować Cię także