Dlaczego ściany w arabskich domach są grubsze niż w europejskich? Czy zamiast budować dom z cegieł, można wydrążyć go w ziemi? Czy da się zorganizować wieś w wieżowcu? Dowiecie się sięgając po książkę Witaj w świecie bez architektów. Przeczytajcie fragment i rozmowę z Autorem.

Jakub Szczęsny zabiera nas w swojej książce w ekscytującą podróż po ludzkich siedliskach na całym świecie: od mazowieckich wsi i miasteczek, przez Kazbę w Algierze i pływające wioski w Iraku, aż po podziemne domy w Chinach, brazylijskie fawele i obozy dla uchodźców.

Autor koncepcji najmniejszego budynku świata (Dom Kereta, w kolekcji nowojorskiego MoMA) twierdzi, że „większość budynków to nie dzieła sztuki” – i pokazuje, że dobre budownictwo nie opiera się na oderwanym od rzeczywistości wizjonerstwie, lecz na obserwacji kontekstu, w którym ma powstać dany budynek.

Książka zawiera przystępne, pisane dobrym piórem i ze sporą dawką humoru, opisy dwudziestu jeden dzieł światowej architektury i urbanistyki oraz zastanych przez nie sytuacji, czyli kontekstów. Każdemu tekstowi towarzyszą autorskie kolorowe ilustracje, niekiedy w zaskakujący sposób dopełniające opisy dzieł architektonicznych.

Witaj w świecie bez architektów to książka adresowana do osób, które zaczynają interesować się architekturą i poszukują odpowiedzi na pytanie, dlaczego otaczające nas rzeczy wyglądają (i działają) tak, a nie inaczej. W ten sposób możemy wyjść poza opisywanie świata wyłącznie epitetami „ładne” i „nieładne”.

TK: Wiemy, jak istotne znaczenie wywarł na Panu pobyt w Algierii, jakie były kolejne tak ważne destynacje?

JS: Rzeczywiście Algieria była pierwszym olśnieniem architekturą, zapewne pod wpływem mieszkania w dwóch pięknych ośrodkach turystycznych projektu Fernanda Pouillon w Tipazie oraz wizyt w Algierze, do którego dojeżdżałem prawie codziennie do szkoły. Potem były studia w przytłaczającym mnie, za dużym i ostentacyjnie bogatym Paryżu i wspaniały rok stypendium w Barcelonie, w której zakochałem się na zabój! Do dziś wielbię tak zwany „Kataloński Modernizm” z przełomu XIX i XX wieku oraz architekturę powojenną, z tą tworzoną przez pokolenie urodzone po 1939 roku włącznie, zwłaszcza przez Carlosa Ferratera. Za to wizyta na przełomie liceum i studiów w Nowym Jorku zrobiła na mnie niewielkie wrażenie, jeśli chodzi o architekturę, choć mieszkałem w sercu Manhattanu i czułem się, jakbym chodził po jednym wielkim planie filmowym, co nie brało się z niczego: zazwyczaj idąc po bajgle do moich ulubionych delikatesów Zabar’s trafiałem na przynajmniej jedną ekipę filmową… To miasto „trafiło” do mnie dopiero, kiedy przyjechałem tam dwukrotnie na rezydencje artystyczne, głównie z powodu uciążliwości wynikającej ze skali i centrycznie zaprojektowanego systemu metra, ale też dlatego, że miałem szczęście zamieszkać na Upper West Side w studio z panoramicznym widokiem na rzekę Hudson i park narodowy Palisades po stronie New Jersey. Studio mieściło się w świetnie zachowanym budynku spółdzielczym, tak zwanym co-opie z późnych lat 20-tych i nawet meble w holu, w którym często gawędziłem z portierem, były oryginałami w stylu art-deco stojącymi tam od początku istnienia domu. Kolejnym silnym impulsem było Louisville w stanie Kentucky, gdzie mogłem obserwować odradzanie się centrum miasta po dekadach zapomnienia i w zasadzie zamienienia go w wielki parking. Zobaczyłem jak miasto „pod rękę” z bogatymi lokalnymi rodzinami, zwłaszcza Brown-Forman, właścicielami wytwórni Burbona, odbudowuje kwartał po kwartale wprowadzając tam nowe funkcje i jednocześnie sponsorując projekty dla mniej zarabiających- od szkół po mieszkania. To było fascynujące, bo z perspektywy nowojorczyka poza Big Apple i może Los Angeles w Stanach nie dzieje się nic ciekawego, co jest oczywiście nieprawdą. Potem było Sao Paulo i konstatacja, że jako artysta z wykształceniem architekta mam przywilej  bycia swoistym „skanerem rzeczywistości” żyjącym życiem skrajnie różnych grup społecznych. Przez kilka tygodni mieszkałem więc w okupowanym na dziko budynku poznając życie lokalnej wspólnoty, potem dostałem kawalerkę na wysokim piętrze w Copan, emblematycznym projekcie Oskara Nimeyera, potem kilka tygodni żyłem z rodziną w mieszkaniu przy najdroższej ulicy w mieście a na koniec zamieszkałem w zaprojektowanej przez siebie strukturze na dachu Casa do Povo, czyli Domu Ludowego zbudowanego przez polsko-żydowskich emigrantów w latach 50-tych XX wieku. To chyba jeszcze w Barcelonie zrozumiałem, że miasto to w pierwszej kolejności ludzie i warunkujący ich kontekst, a nie marketingowe czy ideologiczne narracje.

Kenzo Tange opisywał tkankę architektoniczną jako żywy, odnawiający się organizm. Czy Panu bliska jest ta koncepcja?

Chyba nie bez kozery pada tu pojęcie „tkanki” zapożyczone przecież z biologii! Jak to mawiał mój kolega Carles Poy, barceloński galerzysta: „Dom to kobieta”. Chodziło mu o to, że bez opieki i specyficznie kobiecego zawładnięcia domem te fizyczne struktury wydają się pozbawione życia. Zamieszkałe jedynie przez mężczyzn są tylko chwilowymi „kieszeniami” do używania. Chyba tę figurę można przeciągnąć na całą architekturę, a w efekcie na urbanistykę: żeby miasto, miasteczko, czy wioska mogły żyć potrzebna jest nie tylko dywersyfikacja aktywności i trybów czy modeli życia, ale i swoista zupa emocji związanych z wpływaniem na przestrzeń, do tego ludzie w różnym wieku, budowanie gniazd dla różnych ludzkich grup – od rodzin po całe komuny, ale też dopuszczenie nie-ludzi, w tym zwierząt, roślin i grzybów, o których ostatnio zrobiło się dziwnie głośno, być może z powodu dokumentu na Netflixie. Pustawe domy i wyludniające się miasteczka, nawet miasta wielkości Łodzi to smutnawy widok, niestety prawdopodobnie nie do uniknięcia w takich krajach jak Polska, gdzie rodzi się i pojawia z zewnątrz zbyt mało ludzi.

A czego uczy nas architektura?

Ciekawe i trudne pytanie, bo mam wrażenie, że jest ileś architektur. Gdyby upraszczać jednak do jednej architektury to chyba powiedziałbym, że uczy nas szacunku wobec skomplikowania wpływającego na nas kontekstu, zwłaszcza fizyki i biologii, ale też psychologii i socjologii, bo najczęstsze powody degrengolady budynków i całych zespołów to ich nieadekwatność wobec uwarunkowań klimatu i biotopu, ale też brak realnej odpowiedzi, a czasem zignorowanie faktycznych potrzeb ludzi w imię jakiegoś ekonomicznego lub ideologicznego, a czasem estetycznego efektu. Intencjonalne budowanie prymitywnych, powtarzalnych mieszkaniówek, rozrastającej się jak pleśń infrastruktury hotelowej czy wymuszonych miejskim marketingiem budynków-ikon zawsze prowadzi do szeregu złych konsekwencji. Często do katastrof, powolnych upadków, albo przynajmniej do obniżenia standardu ich mieszkańców. Wymyślanie środowiska do przyszłego życia dla siebie i innych to nie tylko akt twórczy rodem z Fountainhead (Źródła) Ayn Rand, to przede wszystkim mozolna analiza i synteza danych, walka z ograniczeniami i niebywała odpowiedzialność, która powoduje, że mam bardzo dużo szacunku wobec architektów projektujących duże projekty o skomplikowanych uwarunkowaniach. Sam nie mam na tyle zdrowia ani samozaparcia, żeby brać się za bary z biurokracją i odpowiedzialnością, zwłaszcza w Polsce, dlatego chętniej zajmuję się budynkami powtarzalnymi albo projektami artystycznymi, gdzie nie muszę być producentem i menadżerem biegającym po urzędach będących papierkiem lakmusowym kondycji naszego społeczeństwa. Tu chyba pojawia się kolejna rzecz, której uczy architektura: spokoju i zrównoważenia, które pozwalają na uniknięcie chwilowych miłostek stylistycznych i dają szansę przywyknięcia do trybu wymuszonego przez charakter budowania, bo architekturę projektuje się długo, długo uzgadnia i legalizuje, jeszcze dłużej buduje, a potem używa. W końcu budynki to nie współczesne ciuchy: mają trwać całe pokolenia i zapewniać warunki używania adekwatne wobec zmieniających się wymagań. Widzę to projektując domy modułowe dla FreeDOM, a przedtem dla Simple House: według wymagań większości przyszłych mieszkańców domy mają być łatwo adaptowalne do zmieniających się potrzeb przez długi czas, choć ten czas się skraca wobec wyobrażeń z przeszłości, jako że zazwyczaj następne pokolenie nie jest specjalnie chętne do życia w podobny sposób co poprzednie i po odejściu rodziców dzieci domy raczej będą traktować, jako kapitał, a nie „bazę tożsamościową”. Wciąż, nawet w nowoczesnym społeczeństwie, taki dom ma służyć jednej rodzinie jakieś pół wieku. Następna nauka to ta, że architektura to nie tylko domy, ale też zmienne skale – od detalu po całe zespoły i relacje między budynkami, a innymi elementami, na przykład krajobrazem.

Których architektów i za co ceni Pan najbardziej?

Oj, to długa lista! To tak, jakbym został zapytany, jaki zespół albo kompozytora lubię najbardziej. Na pamięć znam słowa większości utworów Pink Floyd i Barbry Streisand, ale za różne rzeczy cenię różnych autorów – od Leonarda Cohena, Philipa Glassa, Laurie Anderson, Młynarskiego i Republikę, poprzez Danziga, Alice in Chains, Beastie Boys po młodziutkich twórców pokroju Dory Jar. Podobnie będzie z filmem, literaturą, dizajnem, sztukami pięknymi czy architekturą. Poza tym do pewnych rzeczy i twórców się dorasta, a architektura jest „sportem dla dojrzałych”. Kilka lat temu zacząłem doceniać Carlo Scarpę, który aż do mojej wizyty w sklepie Olivetti i w Pawilonie Wenezueli w Wenecji nie robił na mnie wrażenia. Fajnie jest być w architekturze, a nie lizać ją przez szybkę smatfona: tak też było z willą Tugenhatów w Brnie projektu Miesa van der Rohe, którego inne budynki do mnie nie przemawiają tak mocno, czy ze sklepem VC Morris w San Francisco, swoistym prototypem zasady spiralnego ruchu z Muzeum Guggenheima. Podobnie było z budynkami brazylijskich modernistów – od Nimeyera, Lucjana Korngolda i Niny Bo Bardi, a współcześnie po Marcio Kogana: Miałem okazję zobaczyć wiele ich realizacji i strasznie się z tego cieszę! Radują mnie też rzeczy, które znam tylko z obrazków, jak instalacje Jacka Damięckiego, wnętrze domu Hansenów w Szuminie, gdzie powinienem się w końcu wybrać, czy bambusowe budynki Simona Veleza. Rzecz w tym, że rozmawiamy o architekturach rozpoznawalnych autorów, a ja w którymś momencie zdałem sobie sprawę, że równie ważne są dla mnie budynki i zespoły budowane przez anonimowych muratorów, cieśli i prostych chłopów. Właśnie o tym jest moja książka!

Jaki obiekt architektoniczny na świecie chciałby Pan zobaczyć?

Teraz dużo ciekawych rzeczy powstaje w miastach Wietnamu, gdzie jest boom budowlany i pojawiło się wiele ciekawych pracowni na czele z VTN, których „Dom dla drzew” w Ho Chi Minh City jest po prostu genialny. Bardzo ciekawe budynki powstają teraz w Indiach, kilka zobaczyłem na własne oczy dwa lata temu w Bangalore. Na Indie trzeba patrzeć, bo splot europejskich i lokalnych tradycji daje tam niebywałe efekty, zwłaszcza w budynkach takich pracowni, jak Matthew & Ghosh, Studio Renesa, czy Diana Kellogg z jej świetną szkołą dla dziewcząt Rajkumari Ratnavati na środku pustyni. Poza tym chciałbym wreszcie dotrzeć do Chile, żeby obejrzeć brutalistyczne wille pracowni Pezo von Ellrichshausen i do Japonii, gdzie trzeba by zrobić „pielgrzymkę” po maleńkich domkach Atelier Bow-Wow, Atelier Tekuto, Tato Architecture, Suppose Design Office, czy klasyków takich jak Shigeru Ban, czy SAANA, których Moriyama House uwielbiam. Mam nadzieję jeszcze trochę pożyć, żeby dalej podróżować!

Gdyby miał Pan wybrać budynek w Polsce, który trzeba zobaczyć, a który nie znajduje wśród popularnych atrakcji turystycznych – jaki byłby to obiekt?

Mam taką listę budynków, ale właśnie dlatego, że nie chciałbym, żeby stały się popularnymi destynacjami turystycznymi zatrzymam ją dla siebie. Niech każdy ma możliwość odkrywania takich miejsc na własną rękę. Dziś, w dobie nadmiaru informacji, powolne dochodzenie do tego, co nas naprawdę ujmuje albo przypadkowe odkrywanie rzeczy zaskakujących jest na wagę złota. Poza tym bardzo lubię tajemnice i to, co ukryte, więc tym bardziej żadnych adresów nie zdradzę! Za to doradzę, że perełki kryją się w otaczającej nas banalności, pod stosami liści, w krzakach i w cieniu drzew, a często pod warstwą kurzu i zmurszałej papy!

Jakie według Pana są najważniejsze wyzwania współczesnej architektury?

Po pierwsze: przestać niszczyć środowisko albo radykalnie zmniejszyć swój negatywny wpływ. Po drugie: odpowiedzieć na wielkie procesy demograficzne, takie jak kryzys migracyjny, starzenie się społeczeństw zachodu (włącznie z naszym) i depopulacja wsi prowadząca do niekontrolowanego rozrostu miast. Po trzecie: stać się dobrem dostępnym, dobrej jakości i adekwatnym wobec prawdziwych a nie wyimaginowanych potrzeb.

Komu poleciłby Pan książkę Witaj w świecie bez architektów?

Pisałem ją z myślą o Lucjanie – moim szybko dorastającym synu, dziś osiemnastolatku. Kiedy wysłałem ją do kilku znajomych wykładowców architektury dostałem entuzjastyczne odpowiedzi, że to powinna być lektura obowiązkowa dla studentów pierwszego roku. Znajomi, którzy mają dzieci w wieku mojego najstarszego syna, stwierdzili, że ta książka jest dla nich, a więc czterdziestolatków. Słowem, rozpiętość typów czytelników rozciąga się gdzieś między „zajawionymi” licealistami i studentami, a ich rodzicami, którzy chcą poczytać książkę o architekturze napisaną niespecjalistycznym językiem. Najprawdopodobniej siedząc przy tym pod kocem, popijając herbatę i marząc o dalekich podróżach i powrocie lata…

Dziękujemy za rozmowę.

Przeczytaj fragment książki Jakuba Szczęsnego Witaj w świecie bez architektów (kliknij tutaj).

Zajrzyj do książki:

O autorze

Jakub Szczęsny jest architektem, projektantem najwęższego domu świata (Domu Kereta, w kolekcji nowojorskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej), licznych instalacji w przestrzeniach publicznych i serii prefabrykowanych domów Simple House i FreeDOM. Studiował architekturę w Warszawie, Paryżu i Barcelonie, pracował w branży reklamowej i w grupie projektowej Centrala. Od 2016 roku prowadzi własną pracownię SZCZ w Warszawie. Uczy na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej i w School of Form. Prowadzi popularyzatorskie programy telewizyjne na temat architektury i projektowania wnętrz. Publikuje felietony w „Autoportrecie”, „Architekturze i Biznesie” i „Salonie”, dodatku do „Polityki” o architekturze i wnętrzach.

Źródło: Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, fot. autora Marcin Czechowicz

20 Shares:
Może zainteresować Cię także