Do księgarń trafiła książka Marii Kocot Popiół i róże – zbiór opowiadań o ludziach rzuconych w wojenny wir. Publikujemy fragment.
Opowiadania Marii Kocot to historie heroicznej walki o przetrwanie w wojennej rzeczywistości. Piekło wojny, niepewność jutra i uczucia, które stanowią śmiertelne zagrożenie łączą bohaterów książki Popiół i róże.
Siostry Eleonora i Irena trafiają do Auschwitz. Splot wydarzeń sprawia, że Eleonora występuje jako baletnica dla jednego z esesmanów. Piękna Żydówka zwraca uwagę nazisty, kobieta również pozostaje pod wpływem uroku oficera. Wbrew rozumowi, między dwojgiem zaczyna kiełkować uczucie, które może mieć śmiertelne konsekwencje. Jak potoczą się losy Eleonory? Co się wydarzy kiedy siostra bohaterki, Irena, zakocha się w tym samym męzczyźnie?
Walcząca o przetrwanie każdego dnia Melania zaczyna pracę w Kommandzie Puff, domu publicznym otwartym w 1943 r. przez SS w głównym obozie. Właśnie tu, w miejscu przypominającym ostanie kręgi piekła, kobieta poznaje wrażliwego Andrzeja. Czy uczucie okaże się silniejsze niż najgorsze upokorzenia, które codziennie stają się jej udziałem?
Poważana o bogatym dorobku naukowym doktor chirurgii, Madame Ganthier po wielu latach wyznaje, że pracowała w Auschwitz wraz ze zbrodniarzem Josefa Mengele. Kobieta w tajemnicy uwieczniała dowody nieludzkich działań. Świadkiem jakich wydarzeń była Ganthier? Czy w miejscu w którym się znalazła, możliwe było ocalenie człowieczeństwa?
***
– To esesman – warknęłam, jednak nie chciałam się przyznać, że i ja wypatrywałam go codziennie.
Kolejny dzień znowu przyniósł niespodziankę:
– Numer 34567 wystąp – usłyszałam, jak kapo mnie woła. – Los się do ciebie uśmiechnął, baletniczko. Zostałaś oddelegowana do pracy w domu oficera Martina Globke.
– Bez siostry nigdzie nie pójdę – odpaliłam, na co kapo jednym ciosem powaliła mnie na ziemię. – Będziesz tutaj warunki stawiać? – krzyczała bijąc mnie kijem, ja jednak uparcie powtarzałam tę samą kwestię.
Dwa dni ledwo chodziłam po tym pobiciu, jednakże na trzeci dzień usłyszałam:
– Numery 34567 i 34568 oddelegowane do pracy w willi oficera Martina Globke!
Nazajutrz znalazłyśmy się z Irenką w innym świecie. Esesmańska willa tonęła w kwiatach. Misternie wypielęgnowany ogród oddawał charakter niemieckiego porządku: równo przycięte krzewy, drzewka ustawione równiutko obok siebie, podobnie jak my, więźniowie, na porannym apelu. Wszystko zdawało się krzyczeć: ,,Ordnung muss sein”. Przydzielono mnie do pracy w ogrodzie, a Irenkę do pomocy w kuchni. Kiedy postawiłam stopę na zrudziałej ziemią trawie, na chwilę zamknęłam oczy i skierowałam buzię w stronę słońca. Przecież to samo słońce świeciło dla nas przed wojną, musi zatem świecić dalej i po niej. Wstąpiła we mnie nadzieja, lecz moje myśli przerwał nagle niski, władczy ton:
– Do gabinetu!
Usłyszawszy rozkaz Martina Globke, nogi ugięły się pode mną. Do jego gabinetu sfrunęłam jak na skrzydłach. Stanęłam nieruchomo ze wzrokiem wbitym w ziemię, a młody esesman okrążał mnie w kółko, po czym jego dłoń zaczęła oplatać moje ciało:
– Ładna jesteś, jak na Żydówkę – szepnął.
Oddychałam ciężko, a emocje, które mną szargały, sięgnęły zenitu.
– Możesz mnie zabić, ale nie podeptasz mojej godności – wyparowałam nagle, sama nie wierząc, że wypowiedziałam te słowa.
Jak można mówić o godności w takim miejscu? Czy my jesteśmy jeszcze ludźmi? Czy już zwierzętami albo troglodytami?
Gabinet wypełniła martwa cisza. Przełknęłam ślinę, słyszałam bicie swego serca.
– Zaraz zginę – pomyślałam, jednak nieoczekiwanie usłyszałam:
– Odejdź!
Kolejne dni stanowiły dla mnie ogromne zaskoczenie. Pracowałam w ogrodzie, jak gdyby nigdy nic. Z Irenką praktycznie nie widywałyśmy się w ciągu dnia. A kiedy wchodziłam do maleńkiego pokoiku, który dzieliłyśmy w nocy, Irenka zawsze spała. Tego dnia przycinałam róże, a ptaki świętowały swoim głosem nadejście wiosny. Z daleka usłyszałam muzykę Wagnera. Chyba ktoś włączył radio. Nie wiem, skąd wstąpiła we mnie nagła ochota zatańczenia. Kiedy zaczęłam stawiać kroki baletowe do muzyki, moje stęsknione za tańcem ciało pokazywało mi, że chcę żyć, chcę żyć każdym ruchem, każdym oddechem i każdym piruetem. Nie wiem, jak długo trwało moje szaleństwo, jednak nagle ktoś wyłączył radio, a ja usłyszałam:
– Brawo, Eleonoro, brawo!
Odwróciłam się. Za mną stał Martin Globke i oklaskiwał mnie.
– Po wojnie zrobisz oszałamiającą karierę – rzekł.
Jednak dla mnie oszałamiającym było, że nazwał mnie moim imieniem, a nie numerem. Znów poczułam się jak człowiek, ba, jak piękna, młoda dziewczyna, jaką byłam przed wojną. Martin podszedł do mnie wolnym krokiem i ujął moją dłoń, którą lekko musnął ustami, po czym odszedł bez słowa. Zrobiło mi się słabo.
Wieczorem leżałam w łóżku, patrzyłam na śpiącą Irenkę i nie wierzyłam w to, co dzieje się w moim sercu.
– Nienawidzę go – szeptałam w kółko, jakbym chciała przekonać samą siebie.
W ciągu kolejnych dni nasze spojrzenia spotykały się ukradkiem, jednak nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa. Każde ukradkowe spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze. Karciłam samą siebie, kiedy bezskutecznie chciałam usłyszeć wezwanie do gabinetu Martina. Rozkaz jednak nie nadchodził. Aż pewnego dnia, obudziłam się nagle w środku nocy. Spojrzałam na posłanie Irenki. Było puste. Nie namyślając się długo, opuściłam pokoik i ruszyłam na poszukiwania siostry. Spodziewałam się najgorszego. Może Irenka jest już martwa? Ku mojemu zdumieniu zobaczyłam ją całą i zdrową. Ale nie była sama. Obok niej stał… Martin Globke. W chwili kiedy zobaczyłam ich razem, mój umysł oszalał… Chciałam rozszarpać Irenkę na kawałki… Nie, chciałam rozszarpać Martina. A najlepiej ich oboje. Tymczasem rzuciłam się z pięściami na siostrę. Przewróciłam ją i okładałam razami, a potem szarpałam za włosy. Pewnie bym ją zabiła, kiedy nagle usłyszałam huk wystrzału pistoletu. To Martin wycelował w górę.
– Dosyć – rzekł, dusząc się ze śmiechu i podnosząc mnie z ziemi. – Zatem nie jestem ci obojętny?
Słysząc takie pytanie, zamurowało mnie. Właściwie teraz zdałam sobie sprawę, że nie wiem, dlaczego tak bardzo rozzłościła mnie relacja Irenki z tym esesmanem.
– Moja siostra i nazista nie mogą mieć ze sobą nic wspólnego – tak brzmiała oficjalna wersja. Lecz w głębi ducha czułam, że może to być…
– Zazdrość! – krzyknęła Irenka, uprzedzając moje myśli. – Odczuwasz zazdrość – powtórzyła. Martin powstrzymywał nas obie, kiedy chciałyśmy sobie skoczyć do gardeł. Dzisiaj, kiedy myślę o całym tym zajściu, nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać. My, dwie Żydówki, walczące o przetrwanie, o każdy dzień, nienawidzące z całego serca nazistów, kłócimy się o jednego z nich!
Po tym wydarzeniu Irenka została przeniesiona do innego pokoju na poddaszu. Odkąd wyprowadziła się ode mnie i, odchodząc, pokazała język, nie widziałam jej już wcale. Niestety Martina nie widywałam także aż do pewnego wieczora, kiedy wezwał mnie do gabinetu. Stał odwrócony plecami, a jego wysportowana sylwetka przywodziła mi na myśl greckiego boga. Wolnym krokiem podszedł do mnie i spojrzał na mnie przeszywająco stalowoszarymi oczyma:
– Rachelo, zakochałem się w tobie – usłyszałam słowa, które sprawiły, że niemal zemdlałam. – Pochodzimy z różnych planet, nie wolno nam kochać siebie nawzajem, nie wolno nam nawet o tym szeptać. To wbrew logice, ale zakochałem się w tobie.
Nastała cisza. Długa cisza.
– Czy ty… – próbował mnie zapytać, ale nie dokończył, bo weszłam mu w słowo.
– Gdyby nie wojna… – zaczęłam. – Gdybyśmy żyli wiek temu, albo nie, wiek naprzód, gdyby nie ta wojna…
– Wojna! – wyszeptaliśmy razem, a nasze dłonie splotły się na chwilę.
Madame Laurent zaczęła szlochać nagle, a jej pomarszczona dłoń otarła płynącą łzę.
***
Maria Kocot urodziła się i mieszka w Bytomiu. Z wykształcenia doktor nauk ekonomicznych, wykładowca śląskich uczelni. Mama trójki wspaniałych dzieci. Jak mówi, nie potrafi żyć bez filiżanki herbaty i …bez słowa pisanego. Jej opowieści przesycone są niezwykłą wrażliwością, wiarą w człowieka i kobiecym spojrzeniem na świat. Piórem kreśli delikatny, wysublimowany obraz ludzkich zachowań. Umiejętnie przenosi czytelnika do czasów sprzed kilkudziesięciu lat. Jej bohaterowie prezentują całą gamę uczuć, w myśl zasady, że nie ma postaci czarno-białych, że płynna jest granica pomiędzy katem i ofiarą. Laureatka wielu nagród literackich (Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im. J.I. Kraszewskiego, Ogólnopolskiego Konkursu im. Marii Komornickiej).
Źródło: Rozpisani.pl