“To żaden wstyd, gdy się choruje, gdy się jest ofiarą” — mówi w rozmowie z Twoją Księgarnią Barbara Pawliczek, autorka tomu opowiadań „Punkt wspólny” wydanego przez Moc Media.

TK: Twoje opowiadania nie są zwykłymi historiami. Wiążą się z trudnymi sprawami, które mają miejsce w wielu domach. Choroby psychiczne, przemoc domowa, niespełnienie w życiu. Skąd pomysł, by podjąć się tak niewygodnych dla wielu tematów?

Basia Pawliczek: Gdy byłam w trudnym momencie w swoim życiu, związanym właśnie z zaburzeniami psychicznymi i ich nasileniem, ratowało mnie pisanie. Poprzez wiersze opowiadałam o tym, co mnie boli, o tym, kto mnie zranił i któregoś dnia odważyłam się na ich publikację na Instagramie. Wydarzyło się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Nagle zalała mnie fala wiadomości od osób, które po przeczytaniu moich wierszy poczuły się rozumiane. Dotarło do mnie wtedy jak wiele problemów, jak wiele emocji kryjemy głęboko w sobie, bo się ich wstydzimy, nie chcemy, by ktoś uznał nas za słabych. Chcę swoją twórczością dodać otuchy tym, dla których takie opowiadania to codzienność. Ale chcę też głośno mówić o takich sytuacjach, o chorobach, o przemocy, by choć jedna osoba przestała nazywać cierpiących słabeuszami. Marzy mi się, że w końcu jako społeczeństwo dojrzejemy do tego, by przestać się naśmiewać, poddawać w wątpliwość przeżycia innych, a zaczniemy pomagać.

A po części chciałam w końcu wyrzucić z siebie to, co mnie osobiście kiedykolwiek zabolało.

Czy długo pisałaś opowiadania? Czy przygotowywałaś się specjalnie do pracy?

Zaczęłam pisać we wrześniu 2020, pod wpływem pewnego wydarzenia w życiu, a pod koniec lipca następnego roku postawiłam ostatnią kropkę.

Ja pracuję zrywami, to znaczy, gdy czuję, że mam ochotę coś napisać, to to robię. Podobnie było z opowiadaniami, gdy przyszedł mi do głowy jakiś wątek, siadałam i pisałam, albo chociaż szkicowałam jego zarys, by później go dopracować. Tak naprawdę to więcej myślałam o moich bohaterkach i rozglądałam się wokół siebie, by nie przegapić żadnego drobiazgu, który mogłabym opisać.

Dopiero w lipcu, gdy już odetchnęłam po egzaminach, przysiadłam do biurka i dzień w dzień pisałam, dopracowując każde opowiadanie, starając się zebrać w sensowną całość te wszystkie pojedyncze fragmenty. I chyba też w lipcu napisałam od nowa jedno z opowiadań, bo zainspirowała mnie rozmowa z moją przyjaciółką. Ale to był tylko jeden miesiąc, do którego przygotowałam się w ten sposób, że rozpisałam w zeszycie plan wydarzeń, by się nie pogubić.

Poza tym do stworzenia „Punktu wspólnego” najbardziej mi pomagało czytanie i praca nad swoimi emocjami. Ale to robię już od lat.

Historie, które przelałaś na papier tworzą elementy i zarazem jedną opowieść. Nie są od siebie oderwane i łączy je punkt wspólny. Jak byś go określiła?

Samotność. Każda z moich bohaterek ją odczuwa, niezależnie czy jest sama, czy ma wokół siebie mniej lub bardziej wspierających ludzi. Zresztą samotność jest bardzo szerokim pojęciem. Można czuć się samotnym w chorobie, samotnym w jakimkolwiek problemie, samotnym w życiu, a nawet samotnym w swoich własnych myślach, w swojej głowie, kiedy to lęki, obawy, zmartwienia atakują tak mocno, że nie potrafimy się przed nimi obronić. Można nawet mieć partnera, przyjaciół, milion znajomych, a odczuwać, że zostało się samym. Samotność to też dla mnie poczucie wyobcowania, niezrozumienia. Kiedyś, gdzieś, już nie pamiętam gdzie, przeczytałam, że każdy z nas jest samotny i myślę, że nie ma trafniejszego opisu człowieka. Żyjemy w takim świecie, w którym ludzie ze sobą nie rozmawiają. A gdyby to zrobili, to mogliby się zdziwić ile osób czuje dokładnie to samo, co oni.

Stereotypy i uprzedzenia związane z rolami społecznymi kobiet i mężczyzn stanowią poważny problem w XXI wieku. Kobieta powinna zajmować się domem, mężczyzna zaś dobrze spełni się w roli opiekuna rodziny od strony materialnej. Często dochodzi do poważnego dysonansu. Czy nie jest tak, że ludzie sami gubią się w tym, jakie powinni obrać role, aby spełnić oczekiwania społeczeństwa?

Oczywiście. W ogóle uważam, że obojętnie jak będziemy się zachowywać, to nigdy nie spełnimy oczekiwań społeczeństwa, bo jest niezwykle różnorodne i każdy ma swoją własną wizję świata. I naprawdę sporo osób już to rozumie i skupia się na tym, co dla niego jest najlepsze. Mimo wszystko zawsze pojawi się ktoś, komu to będzie przeszkadzać. Tak naprawdę wystarczyłoby wykazać się większą wyrozumiałością i akceptacją, aby ten absurdalny, stereotypowy podział z czasem w ogóle się zatarł.

Usilne spełnianie cudzych oczekiwań prowadzi do frustracji i nienawiści do samego siebie, bo w końcu co z nami nie tak, że nie potrafimy zadowolić jednej, trzech, dziesięciu osób?

Zresztą sami, często nawet nieświadomie, tworzymy w swojej głowie oczekiwania wobec innych i denerwujemy się, gdy dana osoba zachowa się zupełnie inaczej. Fakt, stereotypy i podział na role społeczne to bardziej złożony problem, bo dotyczy oczekiwań społeczeństwa i to jeszcze silnie zakorzenionych przez historię, kulturę, ale chyba nie ma innego sposobu na zmiany niż zaczęcie od siebie.

Przemoc domowa wielokrotnie jest ukrywana. Kobiety wstydzą się mówić o tym, że są poniżane przez własnych mężów i partnerów. Wypowiedzenie na głos słów „jestem ofiarą przemocy” wiąże się z osądem ludzi, których przekonania dalekie są od zrozumienia skali problemu. Biorąc pod uwagę fakt, że ciemna liczba przypadków przemocy domowej i seksualnej jest znacznie wyższa od tej prezentowanej w statystykach, coraz mniej sprawców ponosi odpowiedzialność za swoje czyny. Gdzie kobiety mogą szukać pomocy, by nie obawiały się ujawniania tragedii, która dzieje się w ich domu?

Istnieją fundacje, stowarzyszenia, do których można się zgłosić po pomoc psychologiczną, prawną, a nawet po schronienie. Z bardziej znanych jest to Centrum Praw Kobiet, które ma swoje oddziały w kilku miastach w Polsce.

Można się schronić w Specjalistycznych Ośrodkach Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie – cała lista znajduje się na rządowej stronie Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej, czy też w Ośrodkach Interwencji Kryzysowej – z tego co mi wiadomo każdy powiat prowadzi taki ośrodek.

Nie umiem sobie nawet wyobrazić jak trudna jest to decyzja, by poprosić o pomoc. Przemocowe związki, relacje mają to do siebie, że ofiara czuje się winna i czuje też wstyd przed opowiedzeniem komukolwiek o tym, co się dzieje w jej domu. Można zwrócić się do kogoś zaufanego, jak najbardziej, ale specjalizujące się w pomocy ofiarom ośrodki na pewno zapewnią kompleksową opiekę.

„Nie widać, abyś była chora” — to zdanie przewija się niejednokrotnie w rozmowach wśród ludzi, którzy stykają się z osobami chorymi na depresję. W szczególności z kobietami, bo to u nich dwukrotnie częściej występuje ta choroba. Zapewne u kobiet mają na to wpływ czynniki hormonalne, psychologiczne, związane ze stylem życia. Jak myślisz, czemu nadal panuje tak ogromne niezrozumienie choroby? Czy to brak empatii stanowi barierę, której wiele osób nie chce przekroczyć, by wyjść naprzeciw chorobie, wspomóc osoby, które jej doświadczają?

To chyba jest większy problem niż tylko brak empatii. Niestety żyjemy w czasach, kiedy jakakolwiek choroba jest oznaką słabości, a na słabość najzwyczajniej na świecie nie ma czasu. Trzeba pracować, najlepiej na kilku etatach, bez żadnego odpoczynku, by zapewnić sobie jako taki poziom życia. Gdy ktoś, przez chorobę, nie jest w stanie dopasować się do tego wzorca, to jest wyśmiewany, atakowany. Nie ma w społeczeństwie przyzwolenia na chorobę, a co dopiero na taką, której nie widać. Ba, nie ma nawet przyzwolenia na odpoczynek, a znalezienie sobie pracy, najlepiej fizycznej traktowane jest jako remedium, lek na wszystko.

Nie da się też ukryć, że o chorobach psychicznych się nie rozmawia, bo to wstyd, że ktoś „zwariował”, „ma problem z głową”, bo co ludzie powiedzą, gdy się dowiedzą, bo to tylko wymówka. Pamiętam pierwsze zetknięcie się z chorobą — miałam kilkanaście lat, a moją reakcją był śmiech, czego chyba nigdy nie przestanę żałować. Nie wiedziałam wtedy, że może odechcieć się żyć. Nie rozumiałam tego, bo nikt z dorosłych mi nie wyjaśnił, że to może być choroba, zaburzenie. W szkole się mówiło, że to taka moda. Na umieranie, na samookaleczanie. Taka narracja niestety nadal istnieje — gdy chce się kogoś obrazić nazywa się go chorym psychicznie. Po prostu brakuje nam edukacji. Dopiero, gdy samemu się zachoruje to zmienia się postrzeganie świata, postrzeganie chorób, ludzi. Kto wie, może nie odpowiadałabym na to pytanie, gdyby nie fakt, że któregoś dnia obudziłam się z myślą, że potrzebuję pomocy terapeuty.

Ponadto kult cierpienia ma się całkiem dobrze. Bo jak boli to dobrze, to znaczy, że żyjesz. Bo każdy cierpi, więc jak się skarżysz, to na pewno przesadzasz. Bo trzeba nieść ten krzyż.

Jakie przesłanie niesie „Punkt wspólny”?

Takie, że nie jest się samym. Że można prosić o pomoc, że to żaden wstyd, gdy się choruje, gdy się jest ofiarą.

Wcześniej wydałaś dwa tomiki poezji. Jaka była ich tematyka?

Bardzo podobna do tematów, jakie poruszyłam w opowiadaniach, ale może bardziej osobista. Jak już wspomniałam to właśnie pisanie wierszy i mój pierwszy tomik pomógł mi przetrwać naprawdę paskudne miesiące, więc jest przepełniony smutkiem, lękiem, złamanym sercem. Tworząc drugi skupiłam się też na świecie, akurat rozpoczynała się pandemia i miałam wrażenie, że każdy się pogubił, siedząc w domu. Przewijają się również wiersze o chorobie, tym razem fizycznej, o wierze czy też o stracie. Drugi tomik podzieliłam na cztery części, jej ostatnia część jest w całości poświęcona żałobie po mojej zmarłej babci.

Czy w takim razie teraz możemy liczyć na powieść?

Mam nadzieję, że ją napiszę i zostanie wydana! Prawdę mówiąc pomysł już mam, nawet powoli zapełniam pierwsze strony. Tylko czekam jeszcze na tę potrzebę tworzenia, którą czułam, pisząc „Punkt wspólny”.

Basia Pawliczek — Ślązaczka. W 2018 roku rozpoczęła studia prawnicze. Pisze od kilkunastu lat. W 2019 roku ukazał się jej tomik poetycki „Róże potrzebują czasu, by rozkwitnąć”, a w 2020 roku tomik „Ciało”. W wolnej chwili czyta, praktykuje jogę i piecze ciasta.

19 Shares:
Może zainteresować Cię także