Pod koniec marca do księgarń trafiła nowa książka Pauliny Płatkowskiej Lepsze czasy, kontynuacja pełnej ciepła powieści Bądź dobrej myśli. O inspiracjach, literaturze i planach na srebrne lata rozmawiamy z autorką, a także publikujemy fragment książki.

Zanim skupimy się na premierowym tytule Lepsze czasy, proszę opowiedzieć o początkach swojej kariery pisarskiej.

Od najmłodszych lat otaczałam się książkami i ta pasja nigdy nie minęła. Czytałam prywatnie i zawodowo, jako redaktor, korektor, recenzent, tłumacz, a także dobrze pisałam – tak na szóstkę z matury z polskiego. Przygotowanie teoretyczne miałam zatem całkiem solidne. Kłopot w tym, że dość trudno jest dopuścić do siebie śmiałą myśl o pisaniu „na poważnie”; przesiąść się z fotela redaktora czy czytelniczki w fotel autora. Im więcej się przeczytało, tym większą ma się pokorę wobec własnego talentu i tym trudniej w niego uwierzyć.

Niestety, jak pokazują liczne przykłady z polskiego rynku książki, najwięcej wiary w siebie mają wcale nie ci piszący najlepiej, lecz ci, którym brak dystansu, porównania; nie ma miejsca na zażenowanie, jest tupet i „parcie na papier”. Złe książki psują rynek i obniżają poziom, zupełnie tak jak kiepskie seriale czy muzyka w złym guście.

Lecz cóż? Trzeba robić swoje, najlepiej jak się potrafi.

Ze wszystkich sztuk tylko literatura daje wgląd w duszę drugiego człowieka. Czytamy wprost, co ktoś czuje, w ten sposób zaczynamy rozumieć siebie i innych i przez to stajemy się lepsi

Jest Pani autorką książek dla dzieci, młodzieży i dorosłych – czy sposób tworzenia książek dla różnych czytelników jest odmienny?

Odmienne są forma, treść i objętość. Łączy je zaś szacunek do czytelnika, bez względu na to, ile ma lat. Traktowanie go serio. Swoje książkowe historie opowiadam, tak aby coś z nich zostało w sercach czytelnika – jakiś złoty pył, refleksja, odrobinę więcej wiedzy o sobie i świecie.

W gruncie rzeczy swoim pisaniem pragnę zawsze osiągnąć ten sam cel: podnieść Czytelnika. Sprawić mu przyjemność, radość; dodać otuchy, wiary; przynieść ulgę – choćby przez to, że się przekona, iż nie on sam mierzy się w duchu z danym dylematem, problemem, uczuciem, które go dręczy.

Ze wszystkich sztuk tylko literatura daje wgląd w duszę drugiego człowieka. Czytamy wprost, co ktoś czuje, w ten sposób zaczynamy rozumieć siebie i innych i przez to stajemy się lepsi. Czytamy w innych właśnie jak… w otwartej książce!

Jak wygląda proces przygotowania do pracy nad nowym tytułem? Skąd czerpie Pani pomysły na kolejne książki?

Pomysły – z życzliwej obserwacji świata. Raczej obcy mi jest popłoch typu „nie wiem, o czym pisać!”. Mam w tym już pewne doświadczenie; wiem, że pomysł przyjdzie, a cechy postaci się wyklarują.

Proces wygląda zatem następująco: najpierw noszę w sobie zalążek – pewną myśl, hasło, jedną scenę. Z czasem ona obrasta w kolejne komórki, niczym malina – następna scena, zdarzenie, dialog wypowiedziany w określony sposób. W pewnym momencie muszę zacząć spisywać te koncepcje, żeby mi nie umknęły. Jeśli jest to szczególnie smakowity literacko kąsek, to nawet wstaję w nocy z łóżka, idę do kuchni, bez względu na porę parzę sobie kawę i zapisuję. To zresztą bardzo fajne pisarskie klimaty: dom inny niż za dnia, bez tupotu i pokrzykiwań dzieci, pogrążony w ciszy i ciemnościach, mała kuchenna lampka, laptop i ja!

Zdradzę, że w przypadku Lepszych czasów punktem wyjścia była wizja zwisających z gałęzi pończoch. Proszę sobie to wyobrazić – taki obraz natychmiast zwraca uwagę, trudno przejść obok obojętnie. Teraz pytanie: jak to rozegrać w książce? Najchętniej komicznie, bo to w sumie zabawne – ale najsmaczniejszy będzie komizm przyprawiony szczyptą nostalgii, męskimi ciągotami do takich pończoch i wszystkim, co się z nimi kojarzy – seksapilem, zmysłowością. Oj, dzieje się tam!

Bywamy rozmaite: dla jednych miłe, dla innych zamknięte, w jednym towarzystwie swobodne, w innym chłodno profesjonalne. Takie same powinny być postaci z powieści

Przy rozmowie na temat Pani najnowszej książki warto wspomnieć pierwszy tytuł, w którym pojawiły się bohaterki Lepszych czasów, czyli Bądź dobrej myśli. Czy inspiracją do stworzenia tych postaci były rzeczywiste osoby?

Nie. Wszystkie one pochodzą wyłącznie z mojej głowy, nie mają rzeczywistych pierwowzorów. Jedynym punktem zaczepienia była grupa przyjaciółek mojej mamy. Lubię słuchać jej relacji o tym, jak się spotykają, rozmawiają o wszystkim z wyjątkiem polityki i religii, bo to je niepotrzebnie poróżnia, wspierają się, doradzają sobie, a przede wszystkim świetnie się razem bawią. To dlatego zadedykowałam im tę książkę.

To jest godne wszelkiej pochwały, że w wieku 70+ owe cztery panie spotykają się głównie po to, by miło spędzić razem czas. Dogadzają sobie kulinarnie, zapraszają się do swoich domów, na działki, chodzą razem na spacery, zakupy, do fryzjera. Czym to się różni od dziewczynek-przyjaciółek, które nigdy nie mają siebie dość? Niczym! To takie psiapsiółki 60 lat później!

Która z głównych bohaterek Lepszych czasów jest Pani najbliższa? A może którąś z innych postaci lubi Pani najbardziej?

Identyfikuję się ze wszystkimi trzema i przypuszczam, że wiele czytelniczek czuje podobnie. Jesteśmy różne w różnych życiowych sytuacjach; przyczepienie komukolwiek etykiety „głośna”, „nieśmiała”, „przebojowa”, „zahukana”, „leniwa”, pracowita” itd. bywa okropnie niesprawiedliwe, bo my, kobiety, mienimy się jak woda, albo światło czy może opal…? Bywamy rozmaite: dla jednych miłe, dla innych zamknięte, w jednym towarzystwie swobodne, w innym chłodno profesjonalne. Takie same powinny być postaci z powieści, w przeciwnym razie ktoś zrecenzuje je jako „papierowe” – nieciekawe, jednowymiarowe, zbyt mało mające do zaoferowania.

 Jako anegdotę przytoczę falę próśb od czytelniczek po lekturze Bądź dobrej myśli: „Czy ktoś mógłby mnie zepchnąć ze schodów?” – pisały, marząc o takiej odmianie losu, jaką to zdarzenie wywołało u jednej z moich bohaterek. Proszę na siebie uważać, Drogie Panie! Nie chcę mieć Was na sumieniu!

W jaki sposób chciałaby Pani spędzić ten etap życia, który w książce nazwany jest „lepszym czasem”?

Ach!… Na swój „złoty wiek” czy też „srebrne lata” (nazwa jak przystało na autorkę oficyny Silver!), mam wiele śmiałych pomysłów. Mam troje dzieci w wieku od trzech do trzynastu lat – toteż swoje aktualne życie postrzegam jako dość zwariowane, zabiegane, dynamiczne. Mam wrażenie, że wciąż tylko smażę naleśniki, układam puzzle, bujam huśtawkę, szukam po domu znowu wypuszczonego chomika itd. Często mówię mężowi: „Pamiętaj, nie dajemy się wrobić w żadne bawienie wnuków! Musimy mieć trochę czasu dla siebie”. I taki faktycznie jest nasz plan. Bardzo chciałabym dużo podróżować, tak jak robiłam to kiedyś, dawno. Może nawet przenieść się – lub jeszcze lepiej: przenosić się od czasu do czasu w różne miejsca i pomieszkiwać w nich, zwiedzać, poznawać, próbować, cieszyć się z bycia razem, a równocześnie dalej pisać. Pisarze chyba nie przechodzą na emeryturę!

Twórczość, którego autora szczególnie Pani podziwia? Czy istnieje książka do której lubi Pani wracać?

Rzadko wracam do przeczytanych książek. Odczuwam silny imperatyw wykorzystywania czasu najlepiej, jak się da, a przecież jest jeszcze tyle książek do przeczytania…!

Ale jeśli by wziąć pod uwagę tylko książki kobiet-autorek, a wśród nich – tylko obyczajowe, czyli ten gatunek, w którym sama tworzę, to do głowy przychodzą mi: Sekret mojego męża Liane Moriarty, O pięknie Zadie Smith, Prowadź swój pług przez kości umarłych Olgi Tokarczuk (tytuł straszy, lecz niesłusznie!), Serce Radki Franczak, Duma i uprzedzenie Jane Austen. Proszę wybaczyć, że stawiam w tym zestawieniu pozycje z bardzo różnych półek, czasów, miejsc i kategorii, ale takie jest nasze czytelnicze prawo: sięgamy po rozmaite formy.

Na tle tych wymienionych jest jeszcze jedna, którą czytałam trzy razy i z całą pewnością będę do niej jeszcze wracać: Olive Kitteridge Elisabeth Strout to moja książka na bezludną wyspę. Powala prostotą i głębią. W żadnym razie proszę nie zamieniać jej lektury na obejrzenie serialu!

Gdyby mogła Pani napisać kontynuację losów wybranej postaci literackiej, kogo by Pani wybrała?

Na pewno nie żadnej postaci z cudzej książki. Przyznam, że nie znoszę takich zabiegów jak „dalsze losy Małego Księcia”, „dalsze losy Przeminęło z wiatrem” itp. Uważam to za rażącą ingerencję w zamysł autora – zwłaszcza jeśli on sam już nie żyje i nie może wyrazić własnego zdania na ten temat.

Z własnych – chętnie wróciłabym do uczuciowej Lusi z Jak przechytrzyć nieboszczyka lub rozwinęła losy drugoplanowej, muzykalnej Nuli z Truskawkowego lata. Na razie jednak w centrum uwagi mam całkiem nowy literacki pomysł, który obrasta w kolejne soczyste sceny jak ta malina, o której wcześniej wspomniałam.

Czego możemy Pani życzyć?

Wysokich wibracji i podróży!

Tego życzymy!

Przeczytaj fragment książki Pauliny Płatkowskiej Lepsze czasy (kliknij tutaj).

Źródło: wydawnictwo Silver, fot. archiwum prywatne

1 Shares:
Może zainteresować Cię także