„Chciałem, by było jasne, że osoby, które przeżyły katastrofę, nie powinny być traktowane jako ponure ofiary socjalistycznego eksperymentu” – tak o bohaterach swojej książki pt. O północy w Czarnobylu mówi Adam Higginbotham. Jak zaznacza, zachodnia propaganda dotycząca ZSRR wmawiała światu, że ci ludzie to „maszyny bez twarzy”. Pisarz podkreślił, że głównym mitem, z którym chciał się rozprawić w swojej książce „nie był zły Czarnobyl, ale złe sowieckie społeczeństwo jako całość”.

Karolina Prusińska, Licznik Geigera: Co słowo „Czarnobyl” oznacza dla Pana?

Adam Higginbotham: Myślę, że to słowo oznacza dla mnie to samo co dla większości ludzi, czyli katastrofę. Jednak teraz dla mnie zawiera w sobie także całe doświadczenie tych wielu osób, które żyły w pobliżu Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, zanim poznał ją świat. Gdy pisałem książkę, to było dla mnie ważne. Chciałem każdemu, kto po nią sięgnie, wyjaśnić, że ci ludzie przed 1986 rokiem mieli swój świat. Mieszkali w Prypeci, wielu z nich miało cudowne życie i bardzo dużo miłych wspomnień wciąż żywych w pamięci, a to miejsce nie było skazane zagładę.

Helikopter rozpyla ciecz odkażającą w pobliżu czarnobylskiego reaktora. Czarnobyl, Ukraina, 1986
Helikopter rozpyla ciecz odkażającą w pobliżu czarnobylskiego reaktora. Czarnobyl, Ukraina, 1986

Swego czasu na świecie dużą popularnością cieszył się program telewizyjny Pogromcy mitów, w którym prowadzący rozprawiali się z wieloma mitami z zakresu chemii czy fizyki. A Pan, jako ten „czarnobylski pogromca mitów”, z którym mitem chciał się przede wszystkim rozprawić? 

Jaki był najważniejszy mit, który chciałem obnażyć? To bardzo dobre pytanie. Myślę, że najważniejszy mit związany jest z moją poprzednią odpowiedzią, a mianowicie chciałem, by było jasne, że te osoby, które przeżyły katastrofę, nie powinny być traktowane jako ponure ofiary socjalistycznego eksperymentu. Ci ludzie nie byli maszynami bez twarzy. Zachodnia propaganda dotycząca Związku Radzieckiego chciała, żebyśmy w to wierzyli, i wiele osób w to uwierzyło. Kiedy doszło do tej awarii, miałem siedemnaście lat, ale uświadomiłem sobie to wiele lat później, kiedy w 2006 roku zacząłem spotykać świadków katastrofy. Oczywiście byłem już wtedy starszy, studiowałem historię i powinienem być lepiej poinformowany. Niemniej gdy poszedłem na spotkanie z ludźmi, którzy mieszkali w Prypeci, pracowali w elektrowni jądrowej i dla sowieckiego przemysłu nuklearnego, ze zdziwieniem odkryłem, że są tacy sami jak ja. W momencie awarii Aleksander Juwczenko i jego żona Natalia mieli po dwadzieścia parę lat. W chwili wypadku nie byli tak starzy, jak przypuszczałem, mogłem więc natychmiast się z nimi zidentyfikować. To wywarło na mnie ogromne wrażenie. Do tamtej pory we wszystkich relacjach poświęconych katastrofie czy angielskich tłumaczeniach epoki sowieckiej prezentowani w nich ludzie nie byli ukazywani jako normalne istoty ludzkie. To prymitywne stereotypy. 

Myślę więc, że tym głównym mitem, którym chciałem się zająć, nie był zły Czarnobyl, ale złe sowieckie społeczeństwo jako całość. To byli ludzie, którzy mieli swoje nadzieje i aspiracje. Te nadzieje i aspiracje nie różnią się od marzeń osób z innych zakątków świata. Oni chcieli pracować w nowym i ekscytującym miejscu przy najnowocześniejszej technologii. Chcieli miejsca, w którym ich dzieci będą mogły dorastać szczęśliwe w otoczeniu zielonych pól i rzek, dobrze się bawić i uczyć. 

O północy w Czarnobylu to zwieńczenie pańskiej ponad dziesięcioletniej pracy w temacie katastrofy. Jaki jest kontekst tak długiej pracy?

Muszę powiedzieć, że to nie jest tak, że pracowałem nad tą książką i tylko nad nią przez dziesięć lat. Swoje badania rozpocząłem od pierwszego artykułu prasowego, a samo przygotowanie książki zajęło mi około trzech lat. Gdybym robił to i tylko to od 2006 roku, to pewnie bym już zwariował. 

Faktem jest jednak to, że chciałem napisać tę książkę już w 2006 roku, ale wtedy nikt nie był nią zainteresowany. Przez ten czas wiele się jednak zmieniło, włączając w to wypadek w elektrowni w Fukushimie w 2011 roku, i wydanie książki stało się możliwe. 

Czarnobyl, Ukraina, 1986. Źródło: IAEA
Czarnobyl, Ukraina, 1986. Źródło: IAEA
Czarnobyl, Ukraina, 1986. Źródło: IAEA
Czarnobyl, Ukraina, 1986. Źródło: IAEA

Każdy z nas ma w głowie pewien obraz czarnobylskiej awarii. Niektórzy interesują się aspektami fizycznymi, a inni na przykład antropologicznymi. Jaki jest pański punkt widzenia?

Przede wszystkim interesowały mnie historie poszczególnych osób, które brały udział w tym, co się stało. Byłem ciekaw, jak to wydarzenie zmieniło ich życia. Dzieje się to jednak w szerszym kontekście moich zainteresowań jako pisarza i reportera, który przez lata dużo pisał o zderzeniu ludzi i technologii. 

A który pański wywiad z punktu widzenia ważności opowieści o Czarnobylu był najważniejszy? Ten z ówczesnym dyrektorem czarnobylskiej elektrowni, Wiktorem Briuchanowem?

Skupiłem się na opowiedzeniu historii, która łączy ludzi. Przypuszczałem, że historia życia Wiktora Briuchanowa może „pociągnąć” całą opowieść od początku do końca. Oczywiście są inni bohaterowie – inne postacie przychodzą i odchodzą. Ale Wiktor Briuchanow był tam od początku do końca. I dopiero gdy spotkałem się z nim drugi raz, w 2017 roku, zdałem sobie sprawę , że jego historia może być osią mojej książki. W tym sensie było to najważniejsze.

Czarnobyl, Ukraina, 1986. Źródło: IAEA
Czarnobyl, Ukraina, 1986. Źródło: IAEA

Rozmawiamy o książce, a teraz porozmawiajmy chwilę o samym Czarnobylu. Jak pan wspomina swoją pierwszą wizytę w zonie?

Pamiętam to bardzo dobrze, bo było to na długo przed boomem turystycznym. To było w lutym 2006 roku. Jechaliśmy wieczorem z Kijowa do Czarnobyla. Było nas całkiem sporo: ja, fotograf, kierowca, tłumacz i oficjalny przewodnik po zonie. Zatrzymaliśmy się w hotelu w Czarnobylu. Ponieważ nasz kierowca był wyjątkowo przesądny w kwestii promieniowania, natychmiast poszedł do sklepu, kupił osiem butelek wódki i przyniósł je na kolację. Ten człowiek był wyjątkowo szorstki i nieprzyjazny, a do tego nosił mundur bojowy. Ja zwykle nie pijam alkoholu w trakcie pracy, ale wtedy pomyślałem, że może spróbuję „przełamać lody” i zaprzyjaźnić się z tym facetem, więc wypiję jeden kieliszek przed posiłkiem. Pamiętam też, że mówił, że trzeci toast wznosi się za kobiety. I to jest moje ostatnie wspomnienie z kolacji. Mam przebłysk, jak dwie czy trzy godziny później wraz z nim i ukraińskimi żołnierzami siedzę w barze. Tu urwał mi się film. Następnego dnia, gdy rozpoczęła się wycieczka, byłem bardzo chory. Prawie nic nie widziałem. To był mój pierwszy raz w zonie. Nauczyłem się jednak ważnej lekcji, że nie należy pić wódki z ukraińskimi żołnierzami.

W Czarnobylu czas stanął w miejscu. Fot. h-moose / Pixabay
W Czarnobylu czas stanął w miejscu. Fot. h-moose / Pixabay

W 2006 roku w odróżnieniu od 2019 roku turystyki w Czarnobylu praktycznie nie było. To dobrze, że coraz więcej osób odwiedza to miejsce? Nie jest to niebezpieczne?

To na pewno jest dobre dla ukraińskiej gospodarki. Zona przyciąga na Ukrainę wielu turystów. Przewodnicy zawsze podkreślają, że podczas lotu z Londynu do Kijowa otrzymujemy większą dawkę promieniowania kosmicznego niż podczas jednego dnia w strefie wykluczenia. Nie wierzę, żeby ktoś narażał turystów na niebezpieczeństwo. Jednak ostatnio czytałem, że udostępniono turystom sterownię reaktora nr 4. Tu bym się zawahał, ponieważ uważam, że to miejsce jest dużo bardziej niebezpieczne.

Czarnobyl dzisiaj. Fot. 1681551 / Pixabay
Czarnobyl dzisiaj. Fot. 1681551 / Pixabay

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Dziękuję.

Adam Higginbotham – urodził się w Anglii w 1968 roku. Jego teksty pojawiały się między innymi w czasopismach „GQ”, „The New Yorker” czy „The New York Times Magazine”. Jest również autorem książki A Thousand Pounds of Dynamite, która znalazła się w zestawieniu najlepszych książek serwisu Amazon w 2014 roku. 

24 Shares:
Może zainteresować Cię także