Pisałem tę książkę, zamiast chodzić do psychoterapeuty. Dlatego jest taka smutna. Pisana w smutku i przeciwko smutkowi – w rozmowie z Twoją Księgarnią Janusz Leon Wiśniewski opowiada m.in. o powstawaniu kultowej już powieści „Samotność w Sieci” oraz jej długo wyczekiwanej kontynuacji.

Twoja Księgarnia: Dlaczego czytelnicy tak długo musieli czekać na kontynuację „Samotności w Sieci”?

Janusz Leon Wiśniewski: Nie jestem pewien, czy musieli. Dla wielu ta opowieść zakończyła się definitywnie w 2001 roku. Sądziłem, że dla mnie także. Jeżeli ktoś czekał, to pewnie chciał. Dopiero po 17 latach pojawiła się w mojej głowie myśl, że może jednak warto opowiedzieć, co działo się po tym, gdy główny bohater Jakub nie zakończył swojego życia pod kołami pociągu na dworcu Berlin Lichtenberg.

Wiele lat wzbraniałem się przed napisaniem kontynuacji tej książki. Uparcie, cierpliwie, konsekwentnie. Namawiały mnie do tego najpierw polskie, a potem rosyjskie wydawnictwa („Samotność w Sieci” jest w Rosji, na Ukrainie i w wielu rosyjskojęzycznych krajach – Kazachstanie, Kirgistanie, Armenii, etc. – powieścią kultową). Rosjanie byli nawet naiwnie zabawni, pisząc: „Panie Januszu, napisze pan tylko dla nas, dla Rosji, Polacy nie dowiedzą się o tym…”.. Odmawiałem. Nie byłem przekonany, że „Samotność w Sieci” powinna mieć sequel.

Wydawało mi się, że pojawienie się tej książki w moim życiu było bardzo potrzebne, ale że to jednorazowy przypadek. Pomógł mi przezwyciężyć ogromny smutek, który podczas pisania dźwigałem w sobie. Wtedy, pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku (brzmi to dzisiaj jakoś strasznie…) pisałem tę książkę, zamiast chodzić do psychoterapeuty. Dlatego jest taka smutna. Pisana w smutku i przeciwko smutkowi. Wiele lat później, pewnego deszczowego wieczoru w listopadzie sięgnąłem po „Samotność…” stojącą na półce w moim mieszkaniu we Frankfurcie nad Menem i pomyślałem, że sam chciałbym się dowiedzieć, co działo się potem. Ta myśl stała się obsesyjna. I któregoś kolejnego listopadowego wieczoru, także we Frankfurcie, napisałem pierwszy akapit. Historia zaczęła się toczyć. A w zasadzie wiele różnych historii, które znalazły się w „Końcu samotności”.

Czy bohaterowie Pana książki są samotni?

Niektórzy bardzo, inni mniej. Jeszcze inni w ogóle.

Bezimienna ONA, kochanka Jakuba z części pierwszej, a matka Jakuba z „Końca samotności”, jest samotna chronicznie. Ponieważ tak chce. Uważa, że samotność jest rodzajem słusznej pokuty za grzech, którego się dopuściła. Unieszczęśliwia tym nie tylko siebie. Nie zauważając tego. Bardzo samotna jest także jej przyjaciółka Urszula (w pierwszej części miała inne, wymyślone imię). Szukając prawdziwej miłości trafia na mężczyzn łajdaków, którzy perfidnie wykorzystują jej obsesyjną tęsknotę za prawdą, lojalnością i obietnicami, które oni łamią już następnego ranka. Najmniej samotni są główni bohaterowie tej książki. Nadia została porzucona przez matkę, w pewnym sensie także opuszczona przez ojca, który popełnia samobójstwo. Pomimo to nie poddaje się samotności. Potrafi od niej uciec, czyniąc dobro, które jak przysłowiowa karma wraca do niej w dwójnasób. Moim zdaniem w tej książce najbardziej samotny jest narrator. Błąka się pomiędzy historiami bliskich mu ludzi i oni nawet o tym nie wiedzą. To dopiero jest samotność…

Czy w najnowszej książce jest bohater lub bohaterka, którą darzy Pan szczególnym sentymentem?

Taką bohaterką na pewno jest Nadia.

Pisząc o niej, czułem jakąś magiczną więź z moimi córkami, Joanną i Adrianną. Mają inne biografie, ale tę samą postawę wobec świata. Bardzo ważny dla mnie jest również Witold, przyjaciel Jakuba, głównego bohatera. Witold wypowiada w książce moje myśli, reprezentuje moje poglądy. Gdybym miał dwadzieścia lat, chciałbym być taki jak Witold.

„Samotność w Sieci” to książka, która na zawsze zmieniła rynek wydawniczy. Przetłumaczona na wiele języków. Czy popularność w którymś kraju szczególnie Pana zaskoczyła?

Tak Pani sądzi? Nie znam się na rynku wydawniczym, jestem chemikiem. Książka została przetłumaczona na 19 języków. Nie wiem, czy to sukces. Chociaż albański, wietnamski, chiński są raczej dla polskich autorów dość egzotyczne. W przypadku „Samotności w Sieci” tak się zdarzyło. Widocznie miłość naprawdę nie zna granic. „Koniec samotności” nie został jeszcze w Polsce wydany, a już jest w trakcie tłumaczenia na ukraiński, białoruski i wietnamski. Wkrótce będzie przetłumaczony na rosyjski. To ogromny rynek. Ponadto bycie obecnym w Rosji ma wielkie znaczenie. Także dla naszej Polski. Może to megalomania, ale tak uważam.

Czy historie przedstawione w „Końcu samotności” to całkowita fikcja?

Ja mam od początku problemy z tzw. literacką fikcją. Jako naukowiec nie potrafię jej zaakceptować. „Koniec samotności” to nie fikcja. To historie ludzi, którzy zaistnieli w „Samotności w Sieci”.

W „Końcu samotności” pojawia się tajemnica, którą próbuje odkryć jeden z bohaterów. Czy to nie pora, aby Janusz Leon Wiśniewski napisał kryminał?

Nie, do tej pory nie. To nie moja działka. Ja piszę „love story w trzeciej osobie”. Uważam, że to jest warte opisania. Bo „love” jest ogromnie ważna. Tylko dla niej warto wstawać z łóżka rano. I dlatego piszą o niej od trzech tysięcy lat.

A kryminał? Poza tym, że to mnie nie interesuje, to Mróz i Bonda pokrywają ten obszar tak szczelnie, że nie da się wcisnąć pod ich kołdrę…

Na zdjęciu: Janusz Leon Wiśniewski / Fot. Rafał Masłow

20 Shares:
Może zainteresować Cię także